poniedziałek, 2 lipca 2012

I tak upłynął sobotni dzień...

Zanim o wczorajszej wyprawie na Times Square i dzisiejszej wizycie w Central Parku (pewnie, gdy będę o niej pisała, stanie się wizytą wczorajszą), to przydałoby się słówko o sobotnich dziennych godzinach napisać. Przed południem, jak to przed południem, długie wstawanie, picie kawy, ogarnianie dzieci i dnia, a potem poszłyśmy se z Beatką i jej latoroślami na włóczęgę po Jamaice. Polegała ona na wstępowaniu do kolejnych amerykańskich, prawie że kultowych, knajp. Pierwsza - sieciówka Subwaya (link do cioci W.), czyli kanapki, pizza, fresh cookies i zimne napoje. Kubuś zjada ulubioną kanapkę, ja sprawdzam, czy Subway nowojorski smakuje tak samo jak białostocki. Przy okazji Betty karmi Julkę. Gadamy. Gadamy, gadamy, gaaaaadaaaaamy... Potem spacerek dalej ulicą i wpadamy do Dunkin' Donuts, tam kaaawaaaa, kawaaaa, w taki upał to może być, oczywiście, jedynie ice coffe. Kubie się zachciewa donatsa - czyli ichniego pączka z dziurką w środku. Sam go kupuje - dzielny facet. Gadamy. Gadaaaaaaaamy, gadaaaaaaamy... Jeszcze w drodze powrotnej wizyta w czymś, co jest połączeniem apteki z drogerią i małym sklepem z zabawkami oraz słodyczami. I wolniuuuutko (gorąco!) do dom. Julce nudzi się wózek, więc Betty niesie ją na rękach, a malutka zasypia na ramieniu. Guzik ją obchodzi nie tylko hałas ulicy, ale i huk metra przejeżdżającego co jakiś czas nad naszymi głowami.









1 komentarz: