poniedziałek, 28 marca 2011

Reteska w Radiu Białystok

Pani Dorota Sokołowska wypytywała mnie o różne rzeczy, a co żem odrzekła w zaskoczeniu pytaniami, można usłyszeć na stronie Radia Białystok

czwartek, 24 marca 2011

Post informacyjny :)

Od kilku dni już można zamówić książkę "Sonia zmienia imię" w internetowej księgarni portalu Poezja Polska. Link po prawej stronie ----------------------->

poniedziałek, 21 marca 2011

Jak Święto Poezji, to Święto... ;)

Z racji Światowego Dnia Poezji dziś na lekcji polskiego przykazałam swoim czorcikom napisać list do... ludożercy. Lekko czorciki były zdziwione, no ale skoro pani chce... A później skonfrontowałam ich listy z... no tak, tak, z "Listem do ludożerców" Tadeusza Różewicza. No oczywiście - tacy wytrawni czytelnicy jak Państwo, skrzywili się zapewne nieco, bo to przecież taka znana "staroć", ale moje czorty są w klasie VI i przygodę z poezją dopiero zaczynają. Chciałabym nie uprzykrzyć im za bardzo życia wierszami, w sensie, że czytają je, a nie uczą się regułek, ale cóż - program obejmuje rozpoznawanie metafor, epitetów, porównań, onomatopei, rozróżnianie rymów ze względu na położenie, akcent, itp., itd. No i niestety - trzeba się tego nauczyć, a przynajmniej - uszczegółówmy - nauczyciel stara się nauczyć...

Dlatego też właśnie, wbrew regułkom, od czasu do czasu rzucam w kąt analizy i po prostu rozmawiamy o wierszu. Potrafią mnie zaskoczyć ci moi szóstoklasiści swoją interpretacją, zrozumieniem, odczytywaniem sensów. I tym razem mnie nie rozczarowali.


List do ludożerców, Tadeusz Różewicz

Kochani ludożercy
nie patrzcie wilkiem
na człowieka
który pyta o wolne miejsce
w przedziale kolejowym

zrozumcie
inni ludzie też mają
dwie nogi i siedzenie

Kochani ludożercy
poczekajcie chwilę
nie depczcie słabszych
nie zgrzytajcie zębami

zrozumcie
ludzi jest dużo będzie jeszcze
więcej wiec posuńcie się trochę
ustąpcie

Kochani ludożercy
nie wykupujcie wszystkich
świec sznurowadeł i makaronu

Nie mówcie odwróceni tyłem:
ja mnie mój moje
mój żołądek mój włos
mój odcisk moje spodnie
moja żona moje dzieci
moje zdanie

Kochani ludożercy
nie zjadajmy się Dobrze
bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę

niedziela, 20 marca 2011

Kompleks Portnoya czyli Teatr Konsekwentny w Starej Prochowni

Warszawa, Warszawa w weekend, próby przed spektaklem dyplomowym i okazja, żeby wpaść do prawdziwego teatru w stolicy. Tym razem padło na Starą Prochownię - dwa kroki dosłownie obok naszego miejsca noclegowego, aż dziw bierze, że nigdy jeszcze tam nie byliśmy. Spektakl, co do którego można mieć obawy, czyli "Kompleks Portnoya". Z obawą więc podejmujemy decyzję, a na miejscu okazuje się, że... nie ma miejsc. I że trzeba poczekać - może, może jakieś osoby zaproszone nie dotrą. Udaje się, wchodzimy po schodkach do niewielkiej sali, widownia siada po obu stronach stojącego na środku czegoś w rodzaju symbolicznej klatki. Wewnątrz podest w kształcie trójkąta, który, odpowiednio przesunięty, z drugim trójkątem pod spodem tworzy gwiazdę Dawida. No - myślę - trudno aktorom będzie grać tak, by obie strony były usatysfakcjonowane... 

Zaczyna się... I szybko wpadam w podziw. Pierwsza scena, która budzi mój zachwyt, to awantura, którą po włosku rozpętuje matka, ach jak pięknie się awanturuje wykrzykując te wszystkie włoskie (jak sądzę) przekleństwa. I potem są kolejne sceny, świetne, po prostu świetne. Obserwuję, jak przeistacza się, jak się kurczy, jak zmienia na twarzy tytułowy Aleks. Takie odnosi się wrażenie - od jasnej, szczerej twarzy dziecka, po skurczoną twarz kogoś, kto podjął decyzję niejako wbrew sobie. Podziwiam "małpkę", młodą aktorkę wcielającą się w różne bohaterki. Trochę mniej zachwyca mnie ojciec Aleksa - jest zbyt łagodny, ma taką szczerą twarz, to mi przeszkadza, przecież nie jest niewiniątkiem.

Jeżeli ktoś zapytałby mnie, czy w spektaklu są wulgaryzmy, powiedziałabym, że tak, czy jest w nim erotyzm, rzekłabym, że pełno. Ale - i to mnie samą wciąż zaskakuje - nie ma tam nic niepotrzebnego. A to ogromna sztuka.

I kolejna sprawa, która wydaje się ważna. Na stronie teatru znajduję kilka słów opisu:
„Kompleks Portnoya” to kultowy i zarazem skandalizujący tekst - manifest młodego pokolenia lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Jeden z kamieni milowych prozy amerykańskiej ubiegłego stulecia. Aleks Portnoy, znerwicowany młody człowiek, ucieka od wszystkiego, co go ukształtowało - od ograniczeń, jakie niesie wychowanie w mieszczańskiej rodzinie żydowskiej, od obowiązujących zasad moralnych, od władzy ojca.

Owszem - myślę - ten spektakl jest o tym, ale - co dla mnie zdaje się ważniejsze, wychodzi poza historię żydowskiego chłopaka. Tak naprawdę to rzecz o walce z własnymi korzeniami, walce pokoleń, o poszukiwaniu swojej tożsamości i o jej niszczeniu, o tym, od czego nie umiemy się wyzwolić. I niekoniecznie jest to walka zwycięska... 

Gdzieś pomiędzy końcowymi scenami krążyło mi po głowie gombrowiczowskie "upupienie".

Podsumowując - świetny spektakl, scenograficznie i reżysersko świetnie zrobiony, polecam bardzo.

Trochę danych:


KOMPLEKS PORTNOYA


Na motywach książki Philipa Rotha
Przekład: Anna Kołyszko
Reżyseria i scenariusz: Aleksandra Popławska, Adam Sajnuk
Obsada: Monika Mariotti, Anna Smołowik, Bartosz Adamczyk, Adam Sajnuk
Scenografia: Katarzyna Adamczyk, Sylwia Kochaniec, Adam Sajnuk
Kostiumy: Katarzyna Adamczyk


Premiera: 27 kwietnia 2010


Więcej informacji na stronie Teatru Konsekwentnego.


środa, 9 marca 2011

"Honi soit" Andrzeja Sosnowskiego czyli drogi i bezdroża interpretacji :)

Honi soit, Andrzej Sosnowski

Powiem ci jak było w tej elżbietańskiej epoce,
kiedy oddychaliśmy biodrami, a linia żywota
kurczyła się do punktu spadającej gwiazdy,
której nawet Bóg nie zdołałby dojrzeć
na rzęsach, w zagłębieniu dłoni.

 Bo czym jest to jutro, jutro? Samo życie
jak gaworzenie dozorcy, lecz dla nas –
myślnik echa pomiędzy uderzeniami do bramy
i śmiech, w którym przepadaliśmy bez wieści
gdy ocieraliśmy się o tropiki, bieguny
na słonecznych przylądkach. Nigdy
nie będziemy urządzeni w bezmiarze,
gdyż nikt nas nie urządził, więc jak często
można powracać w zawieszeniu głosu
pomiędzy „kocham” i zaimkiem, klucząc
w przestrzeni tak ograniczonej
jak dziurka od klucza? Tamta epoka miała
coś z rewolucji, niby „pod brukiem jest plaża”,
skąd jednak wiadomo, że pod plażą nie ma bruku?
Bo skoro idziesz po linii, to niech będzie mniejsza niż opór,

musimy iść na palcach. Lub udawać bierki
czekając na pewną rękę, a jeśli ktoś nas poruszy
wyzwalając łańcuch reakcji, to cóż,
bylibyśmy niewdzięczni nie zostawiając przeszłości
tym, którzy nią żyją. Gdyż wątek,
który porzucasz po tej stronie nocy
może być echem hasła na dziwnej granicy,
za którą, jak powiadają, żyją tylko smoki.



Nie wiem, czy moja interpretacja wiersza "Honi soit" Andrzeja Sosnowskiego jest "prawidłowa", nie wiem również, czy nie palnę jakiegoś głupstwa, ale chcę z tym wierszem się zmierzyć, chcę wyartykułować swoje wątpliwości, pomysły, skojarzenia. Chcę pokazać drogi, jakimi mnie autor prowadzi przez kolejne wersy i strofy.

Mój pierwszy odbiór, niezwiązany jeszcze z szukaniem pomysłu na interpretację był taki, że poczułam się zawieszona między jakimś wczoraj a niepewnym jutrem. Później myślałam - nie pomiędzy wczoraj a jutro, a w ogóle pomiędzy, w jakimś rozdzieleniu, rozdźwięku jakimś,  w zawieszeniu głosu/ pomiędzy „kocham” i zaimkiem. Poczułam się niepewna, jakby, w pewnym sensie - nieistniejąca, w całym bezmiarze poczułam się nieurządzona, szukająca miejsca w przestrzeni tak ograniczonej/ jak dziurka od klucza. Cóż za paradoks - przestrzeń tak niewielka, a nie można w niej znaleźć miejsca, szuka się i - nie ma, nie ma. To "teraz" jest niewyraźne, pełne marazmu. Kiedyś - w tej elżbietańskiej epoce, było inaczej, oddychaliśmy biodrami i coś się działo, wydarzało. Tamta epoka miała/ coś z rewolucji. A jutro? Jutro to samo życie, śmiech, w którym przepadaliśmy bez wieści. Jednakże musimy uważać, o tak, musimy iść na palcach. Lub udawać bierki/ czekając na pewną rękę, czyli na coś co się wydarzy, stanie się. Jakbym ja, czytelnik w tej epoce, "w teraz", był bezwolny, jakby czytelnik potrzebował jakiegoś poruszenia, potrącenia - jak bierki - żeby coś się zadziało. I - ba - na dodatek nigdy nie wiadomo, co może się stać w wyniku takiego poruszenia, jakie siły, jaką lawinę może poruszyć to "coś" w naszym życiu.

Tak sobie czytałam na początku, ale postanowiłam poszukać informacji na temat odnośników w wierszu, bo przecież i tytuł, i rekwizyty, to odnośniki. Jakby autor dawał sygnał, a od czytelnika zależy, czy ten sygnał podchwyci i za nim pójdzie. Postanowiłam pójśc - co mi zależy, najwyżej trafię na bezdroża i manowce, oby tylko były cudne...

Pierwsza rzecz, rzucająca się w oczy - to tytuł - pierwsze słowa dewizy Orderu Podwiązki Honi soit qui mal y pense - Hańba temu, kto źle o tym myśli. Legenda związana z ustanowieniem tego orderu mówi, że król Anglii Edward III w czasie balu podniósł zgubioną przez hrabinę Salisbury podwiązkę. Aby uchronić damę przed pośmiewiskiem, zawiązał ją na własnej nodze ze słowami Honi soit qui mal y pense oraz Zrobię z niej najbardziej zaszczytną podwiązkę, jaka kiedykolwiek istniała. Tyle legenda. Z bardziej rzeczowych informacji - powtarzam za Wikipedią: Order ustanowiony został w 1348 przez króla Anglii Edwarda III z dynastii Plantagenetów jako zakon rycerski dla 24 towarzyszy rycerskich (Knights Companions). Oprócz nich i samego króla do orderu mogą należeć książęta krwi (jako Royal Knights Companions) i cudzoziemcy z tytułem Extra Knights lub Stranger Knights. Warunkiem członkostwa jest wyznawanie religii chrześcijańskiej, szlachectwo nie jest wymagane.

Zdaje mi się, że istotne dla wiersza jest to, jak prezentują się insygnia orderu: łańcuch z odznaką The George (za chwilę o niej), Podwiązka z błękitnego aksamitu z dewizą orderu i ośmiopromienna gwiazda. I teraz dochodzimy do sedna - odznaka The George to podobizna św. Jerzego na koniu zabijającego... smoka... Świętem orderu jest dzień świętego Jerzego, 23 kwietnia. Zaraz, zaraz... w wierszu przecież, w ostatnim wersie, mamy smoka... Czyżbym powinna go czytać w nawiązaniu do tego smoka od świętego Jerzego? Jak w takim razie odczytałabym wiersz, gdyby skusiła mnie ta droga?

 Święty Jerzy, męczennik z III wieku, wsławił się zabiciem smoka i uratowaniem księżniczki przeznaczonej na pożarcie. Obronił się znakiem krzyża przed potworem i w dowód wdzięczności miasto, któremu zagrażał smok, przyjęło chrześcijaństwo. W symbolice smok, z którym walczy św. Jerzy, symbolizuje zło i szatana, ale może także symbolizować przeciwieństwa na drodze do zdobycia upragnionego, wszelkie zagrożenia - smok był przeszkodą na drodze Jerzego do ocalenia księżniczki.

No toś mnie, panie Sosnowski, poprowadził na manowce. Dodam do tego początek wiersza nawiązujący do epoki elżbietańskiej - czyli epoki panowania Elżbiety I Tudor (1533-1603), córki Henryka VIII i Anny Boleyn, ostatniej z rodu Tudorów.

No dobrze, przeczytajmy więc jeszcze raz "Honi soit". Może te informacje wniosą coś nowego w moje odczytywanie wiersza?

A jeżeli można odnaleźć jeszcze inny motyw? Najprawdziwszy, najbardziej możliwy? Motyw związany ze słowami, które padają w środku wiersza, pytającymi jak często/ można powracać w zawieszeniu głosu/ pomiędzy „kocham” i zaimkiem. Podmiot liryczny zwraca się do kogoś, o kim mówi "my" i komu wyznaje miłość. Byłby to więc erotyk? O tak, wszystko możliwe, samo oddychanie biodrami i kurczenie się linii żywota do punktu spadającej gwiazdy, do rzęs, do zagłębienia dłoni, czyż nie można przeczytać pierwszej zwrotki jako opisu... aktu miłości, aktu seksualnego? To przecież zakochani są w pewnym sensie zawieszeni, nie myślą o jutrze, a jeżeli już nawet, to albo widzą w nim swoją cudowną przyszłość, albo zbiór lęków. Niepewna ta miłość, sama jest niewiadomą i nie wiadomo, czym skutkować będzie.

Gdyż wątek,
który porzucasz po tej stronie nocy
może być echem hasła na dziwnej granicy,
za którą, jak powiadają, żyją tylko smoki.

No cóż, po całej wędrówce drogami i bezdrożami interpretacyjnymi stanowczo optowałabym za motywem erotycznym wiersza, nawet jeżeli uwzględnimy motyw Elżbiety, motyw Edwarda i hrabiny Salisbury, wreszcie Jerzego i uratowanej księżniczki. Jakże inaczej wybrzmi w tym momencie tytułowe Hańba temu, kto źle o tym myśli... Zabrzmi jak obrona miłości, jak jej chronienie. I cały wiersz mogę czytać jako wiersz o miłości, zagrożeniach i konieczności obrony.

Gdyby ktoś czytał inaczej, odnalazł inne motywy, zechciał mnie z manowców zawrócić i poprowadzić prostą ścieżką - zapraszam! :)

wtorek, 8 marca 2011

Ósmomarcowe niespodzianki ;)

Dwóch przemiłych Panów, Paweł Łęczuk i Robert Rutkowski, rozmawiało ze mną ostatnio i oto dziś efekty owych rozmów się ukazały:

Blog literacki Roberta Rutkowskiego

Salon Literacki

Dziękuję obu Panom za rozmowy.

poniedziałek, 7 marca 2011

Z nadlekturowych rozważań...

Język polski w klasie VI. Omawiamy "W 80 dni dookoła świata."

Mateusz: Proszę pani, ale Fileas Fogg nic nie zyskał z tego zakładu...

Michał (tryumfująco): Zyskał! Żonę!

Mateusz: Żonę... (z obrzydzeniem) Ueeeee....

niedziela, 6 marca 2011

Opukiwanie

Grałeś kiedyś pękniętą pingpongową piłeczką? Pamiętasz dźwięk
białej pustki przy uderzeniu? Dobra piłka brzmiała wyraźnie,
czysto: pyk-pyk, pyk-pyk; ścięcie, trach i coraz cichsze pykpykpyk
na posadzce. Jak agonia. Grałeś kiedyś pękniętą zastawką? Pamiętasz

- zdawało się nam, że tak jak w Biblii (czytaliśmy to kiedyś), miłość
silniejsza jest nad śmierć. Teraz śmiejemy się z naiwności urodzonej
w kościołach. Przytakujemy: owszem, zostawmy żłóbek, ale resztę,

ten mały stary świat, który można przykryć beretem, schowajmy
w babcinej włóczce. Babci nikt nie bierze na poważnie, co ona wie
o nowym i rzeczywistym? Żyje we własnym świecie - taki old wirtual,

otwiera się dopiero przy pękniętym sercu, kiedy jest za późno.

piątek, 4 marca 2011

Nagroda Kazaneckiego przyznana!

Wróciłam właśnie z uroczystości wręczenia Nagrody Literackiej Prezydenta Miasta Białegostoku im. Wiesława Kazaneckiego i mam przyjemność zakomunikować, że Kapituła w tym roku wybrała dwóch laureatów:

(fanfary)

Ignacego Karpowicza - za "Balladyny i romanse"

oraz

(fanfary)

Jana Leończuka za całokształt twórczości.


Mój wielki podziw, jak w ubiegłym roku, dla Panów z TV Białystok, za filmiki o nominowanych. Podziw, tudzież ogromna sympatia.  :)

Cudne lapsusy zdarzyły się prowadzącej - książka Karpowicza nosi tytuł "Ballady i romanse" (gdzieś już ten tytuł słyszałam...;)), natomiast Jan Leończuk jest dyrektorem KsiĘżnicy Podlaskiej. :D