niedziela, 24 grudnia 2017

Życzenia


Wklejam zdjęcie, które mnie nieustannie porusza: nasz jasełkowy Józef, który gładzi główkę śpiącego Dzieciątka i wpatrzona w Dzieciątko nasza jasełkowa Matka Boska. Nie potrafię dziś wysławiać się długo i mądrze. Taka jestem rozklejona światem, który krzywdzi kogo popadnie, a jednocześnie krzywdzi sam siebie. Taka jestem bezradna w tym świecie. Niech ten cud Świętej Nocy sprawi, że nie będziemy bezradni, a świat wyrzecze się krzywd. Boże, który dotykasz serc ludzkich, przemień je, ucisz huragany, daj dobry sen i nie zabieraj nadziei. Tak sobie proszę po cichu dla Was, jeżeli tego potrzebujecie.

niedziela, 10 grudnia 2017

Rozbić słoik dzemu z czerwonych owoców

Znów rozbiłam lusterko. Mam wrażenie, że co kilka lat (może nawet co 7) tłukę kolejne. Wmawiam sobie wtedy, oczywiście, że nic się nie stało. I że nie wierzę w żadne przesądy. Z tą wiarą jest różnie - kiedy czarny kot przebiegnie mi drogę, nie zawracam auta, ale "pod rozkraką" staram się nie przechodzić (czytałam kiedyś w "Charakterach", że nie przechodzi się pod wszelkimi słupami, ogłoszeniami itp., ponieważ zgarnia się problemy, nieszczęścia, złe fluidy wszystkich, którzy je tam wcześniej zostawili; no ale w sumie dlaczego mam zabrać, a nie pozostawić?). Nie pluję przez lewe ramię, kiedy rozsypię sól, ale czuję się nieswojo i natychmiast zbieram. Nieważne. Lusterko poszło wprawdzie nie w drobny mak, ale wydłużone trójkątne kawałki - jakby stworzone do podcinania żył. Albo wbijania prosto w serce. Pewnie dlatego śniły mi się później sceny z horrorów pełne krwi. 

Obudziłam się bardziej zmęczona niż wieczorem. Lusterko. A już myślałam, że przede mną pasmo samych sukcesów i radości. Może bym szybko zapomniała, bo nieszczęsne szczątki wylądowały w koszu, gdy okazało się, że odczuwam  - jak to powiedzieć - skutki? Pewien przyjaciel, wieloletni, nagle się obraził. Na dodatek nie wiem za co. Nie odzywa się, spotkany odpowiada półsłówkami i z dystansem... I cóż mogę zrobić? Pech lusterkowy? W pracy nagle coś się sypie, nieszczęście, nie nadążam z całokształtem, a przede mną jeszcze więcej roboty. Pech lusterkowy! To nie wszystko. Mama ląduje w szpitalu. I wprawdzie ta sytuacja wyparła wszelkie wcześniejsze problemy, ale czasu nie przybywa, wręcz przeciwnie. A tu święta, jakieś zakupy, we wszelkich marketach czysty szał, jakby życzliwie nam panujący rząd zamierzał zabronić sprzedaży od wigilii do nowego roku. Zamiast więc stać w kilometrowych kolejkach, zajeżdżam do Biedronki na granicy miasta, gdzie nie odczuwa się aż takiej gorączki - zaledwie podwyższona temperatura. 

Woda, ogórki, olej z pestek winogron. Maślanka, banany, szpinak (koktajl palce lizać). Przypominam biały ser czekający w lodówce. Dobieram słoiczek dżemu z czerwonych owoców. Wszystko trzymam w rękach i kiedy przeglądam świąteczne ozdoby, słyszę dziwny plask, taki szklano-paćkowaty. I oto u stóp spoczywa, na szczęście nie rozbryźnięty na wszystkie strony, czerwony kleks okraszony posłoikowym szkłem. Rozglądam się, nikt nie patrzy, mam pokusę, żeby stamtąd czym prędzej uciekać - przerażone wypadkiem dziecko. I w tym momencie dostaję ataku śmiechu, ataku-głupawki, takiego samego, jakiego dostałam z bratową w piątek o 23.00, kiedy po prawie 7 godzinach na SORze, tunelem pod Skłodowską (jakkolwiek to brzmi) przewoziliśmy z sanitariuszem mamę, żeby zainstalować chorą na oddziale (na szczęście na obserwację). I kiedy zobaczyłam w tunelu napis MAGAZYN UBRAŃ CHORYCH, zapytałam, gdzie się znajduje MAGAZYN UBRAŃ ZDROWYCH. I gdzie się leczy chore ubrania?

W tej głupawce odnajduję panią z obsługi i pytam, czy zapłacić za słoik - pani się śmieje, obwieszcza, że "nie płaci się, a ona zaraz sprzątnie". Dobieram drugi słoik, kasa, płacę, pakuję, w autku siadam za kierownicą i myślę - a może ten malinowy słoiczek stłuczony w biedronce jest antidotum na lusterkowego pecha? I tego zamierzam się trzymać!

sobota, 25 listopada 2017

Weźmiesz beczkę zieloną...

Na fejsbuku Renka napisała, że zauroczona zakupami na targu przytargała do domu wór kapusty, żeby wzorem babci przygotować kiszoną kapustę. I na owym fejsbuku zadała rozpaczliwe pytanie: jak kisi się kapustę?!!! Na szczęście czasem ten portal się przydaje i Sibi natychmiast podała przepis. Wrzucę go tutaj, bo może i ja kiedyś będę miała ochotę na kiszoną kapustę bardziej wyrafinowaną niż ta z moich wspomnień z domu rodzinnego.


I ta owa kiszona kapusta wyzwoliła we mnie wspomnienia pt. jak ukisić kapustę. Więc specjalnie dla Renki spisałam, jak to się owo warzywo kisiło:

W domu rodzinnym co roku kisiliśmy kapustę. Oczywiście tamta była z naszego ogrody, każda główka idealna, twarda, duża. Najpierw wędrowała z piwnicy plastikowa zielona beczka - cóż, że plastikowa - w niej kapusta kisiła się najlepiej. Beczka musiała być wyparzona, więc na piecu najpierw bulgotała woda. W międzyczasie przynosiło się kapuściane głowy i obierało z zewnętrznych liści, te żółte szły precz - najczęściej kury miały z nich pociechę. Na stole ustawiało się szatkownicę - zrobił ją ojciec, nasza złota rączka. Obowiązkowo wyparzano i szykowano specjalny drąg - nie ubijaliśmy kapusty nogami, jak w filmie "U Pana Boga za piecem". Cóż więcej? Kapusta, marchew, sól. Kapusta - na szatkownicę, marchew - do tarkowania. I szło to po kolei: kapusta, posypać marchwią, posolić... A sól była zwyczajna, gruba, szarawa. Wszystko na oko, ale kapusta zawsze wychodziła. W międzyczasie - ubijało się drągiem i dalej, i dalej... I następne warstwy, i znowu ubijana kapusta jęczała. I tak do zużycia składników. Kilka dni ta beczka stała w kuchni, w ciepłym, codziennie trzeba było parę razy potraktować ją drągiem, poprzebijać dziury - zazwyczaj na początku kapusta sięgała dobrze ponad połowę beczki, w miarę kiszenia, wydzielania soku, opadała. Na szczęście kuchnia była na dole, więc zapach nie sięgał "na pokoje", trzeba było zamykać porządnie drzwi. Potem cała beka wędrowała do piwnicy, gdzie pod pokrywką, dociśnięta porządnym kamulcem, czekała na zimę, na bigosy, kapuśniaki, łazanki z kapustą, no i na surówki z cebulką, jabłuszkiem i odrobiną oleju.

wtorek, 21 listopada 2017

Parostatek, czyli nowy spektakl teatru Trylobit

Życie naprawdę jest szalone. Jakieś paranoiczne tempo, w pracy aktualizacje poreformowe prawa wewnątrzszkolnego w oparciu o obłędną ilość nowego prawa oświatowego, można oszaleć, różne próbne i niepróbne sprawdziany i egzaminy, wojewódzkie konkursy w podstawówce i gimnazjum... Lekcje, zajęcia dodatkowe, chór, zbliża się wystawianie ocen. Przygotowanie z moją VIa spektaklu na motywach "Ani z Zielonego Wzgórza". Chór nauczycielski i śpiewanie! I praktycznie mamy już koniec roku... 

Malowanie. Znaczy warsztaty plastyczne. Przygotowanie "Martwiątek" Krzysia Puławskiego do publikacji w BKF i kolejny numer naszych uniwersyteckich "Prób". Niedawno jeszcze przeżywałam spotkanie w Teatrze Powszechnym w Łodzi, gdzie jechałam ze swoimi książkami, piękne spotkanie, pełne światła - rzekłabym. Taka radość, że są ludzie, którzy chcą usłyszeć słowo i że są ludzie, którzy tak cudownie mną się zaopiekowali. Wy wiecie. :) 
Na teraz, na najbliższe dwa tygodnie - nowy spektakl amatorskiej teatralnej grupy dorosłych. Trylobit z "Parostatkiem" jest gotowy - ostatnie próby, szlifowanie i wreszcie niedzielna premiera. Nie tylko reżyseruję i pisałam scenariusz, także gram malutką rólkę! Trzeba było... A teraz czuję się prawie jak Koło Gospodyń Wiejskich... Ekhm... O czym to ja? Aha! Trylobit! Zapraszamy na spektakl!

wtorek, 7 listopada 2017

Piąty "Sezon w pięknie" - zapraszam

W niedzielę 12 listopada o 16:00 zapraszamy na kolejną odsłonę cyklu „Sezon w pięknie". Tym razem bohaterami spotkania będą Seamus Heaney i Teresa Radziewicz. Ich wiersze zinterpretują nasi aktorzy - Karolina Krawczyńska i Jarosław Dziedzic.  Spotkanie poprowadzi łódzki poeta Piotr Grobliński. Wstęp wolny. Zapraszamy!

Irlandzki poeta Seamus Heaney przekonuje nas w jednym ze swoich wierszy, że zapachy zwykłości – deszczu, siana, leśnego powietrza – mogą być czymś nowym, odkrywczym. Mogą być cudem, jeżeli potrafimy zachować wrażliwość pozwalającą dostrzec w nich liryczne piękno. Jak jednak opisać zachwyt naturą, jak go przekazać w wierszach, by nie osunąć się w banał i sentymentalizm? O poetyce Heaneya, któremu udało się pokazać surowe piękno życia na irlandzkiej wsi, porozmawiamy z Teresą Radziewicz, poetką żyjącą i tworzącą na Podlasiu – w regionie, który może kojarzyć się z polską „krainą bagien”. Czym jest prostota, a czym wyrafinowanie poetyckiego przekazu? Czy natura zawsze jest w poezji mitologizowana? Na ile miejsce urodzenia, jego krajobraz i historia, wpływają na nasze postrzeganie świata? To tylko część pytań, na które poszukamy odpowiedzi podczas kolejnego „Sezonu w pięknie” – zapowiada Piotr Grobliński.


Seamus Heaney -  irlandzki poeta piszący po angielsku, laureat literackiej Nagrody Nobla z 1995 roku, autor kilkunastu tomów poezji, a także dramatów, esejów i tłumaczeń. Urodził się w 1939 roku w hrabstwie Derry w Irlandii Północnej, studiował anglistykę, pracował jako nauczyciel i wykładowca. Jego pierwsza książka wyszła w 1966 roku, ostatnia – w 2010. Zmarł w 2013 roku w Dublinie. Nagrodę Nobla otrzymał – jak to określono w uzasadnieniu – za dzieła charakteryzujące się lirycznym pięknem i etyczną głębią, które sławią cuda dnia powszedniego i żywą przeszłość. Sam o dobrych wierszach pisał w jednym z esejów: Wiersz ma w sobie instynktowne dążenie za istniejącym w sztuce i życiu odruchem, by nie zadowalać się łatwo tym, co znajome i oswojone, bo to niemal na pewno prowadzi do spokojnego odrętwienia. To połączenie codziennej swojskości i otwarcia się na zmienność, nowość – znajdowaną wciąż na nowo w codziennym życiu, małej ojczyźnie i osobistej historii charakteryzuje twórczość Heaneya. Pomimo licznych podróży wiele utworów Noblisty opowiada o rodzinnym Derry, o historii, a nawet prehistorii Irlandii. Ważnym motywem jest tu motyw bagna, skrywającego w sobie przeszłość kraju. Sensualna, obrazowa twórczość irlandzkiego poety pozwala elegijny ton zadumy nad przemijaniem łączyć z poetyckim konkretem. Będąc rodzajem osobistej historii, pozostaje bliska naturze i uniwersalna.

Teresa Radziewicz - poetka, autorka książek: „lewa strona” (SLKKB, Łódź 2009 – Literacka Nagroda Prezydenta Miasta Białegostoku im. W. Kazaneckiego), „Sonia zmienia imię” (KWADRATURA, Łódź 2011), „Samosiejki” (Galeria Literacka BWA i Biblioteka FRAZY, Olkusz 2011 – nominacja do w/w Nagrody), „rzeczy pospolite” (Stowarzyszenie Salon Literacki, Warszawa 2014, również nominacja do w/w Nagrody). W lipcu 2016 r. w ramach serii Białostocka Kolekcja Filologiczna (Instytut Filologii Polskiej – Uniwersytet w Białymstoku) ukazał się tom wierszy „pełno światła”, nominowany do nagrody Orfeusza Mazurskiego. Mieszka na Podlasiu, ma także swoje miejsce w świecie wirtualnym: reteskowo.blogspot.com.

niedziela, 15 października 2017

KIEDY BĘDZIE MAJ?

Rozmowa z przyjacielem:

K: A wiesz kto będzie w Białymstoku w ramach spotkań "Między wierszami?
Ja: ??
K: Podpowiedź: "Jes granica... jes granica..."
Ja: Nałkowska??????????????!!!!
K: Bronisław Maj!
Ja: (pełna zachwytów, ochów i achów) A kiedy będzie Maj?
K: Zimą.

Kurtyna. :D

wtorek, 10 października 2017

wypominki


kiedy byliśmy dziećmi, pan Ś. także nie wyglądał
na wielkiego. poprzestawał na małym: myszy,
krety, wróble, czasami jaskółka – ot, drobnica,
w sam raz do uczenia się większych rzeczy.
ofiary grzebaliśmy przy wjeździe na podwórko
pod największą topolą. z okręconych trawą
dwóch patyków stawialiśmy znak. nie wiedzieliśmy

jeszcze wtedy, że wszystko płynie i że nie wchodzi się
dwa razy do tej samej wody. przeciwnie – pakowaliśmy się
odważnie i po wielokroć do tych samych kałuż,
rowów melioracyjnych i przeciwpożarowych stawów;
innych zbiorników w pobliżu nie było. na szczęście

mały pan Ś. uczył się dopiero. rósł powoli, aż wreszcie
spróbował sięgnąć po większą zdobycz. sąsiadka
opierała się dość długo, jednak przy gorliwym panu Ś.
nie miała szans. odśpiewaliśmy wszystko, co trzeba,
ale niedojrzały świat przygasł. rozochocony pan Ś.
rozpoczął regularną naukę oddawania. i oddajemy

w wypominkach kolejne imiona babci, dziadków,
wujków, cioci, ojców, matek, braci, sióstr,
przyjaciół; czasami dzieci. pan Ś. nie próżnuje,
świat dojrzał. oboje niecierpliwią się na nas

czwartek, 24 sierpnia 2017

sny rzeczy zapomnianych



za chwilę wrzesień i wieczorami świat bywa nieopowiedziany
jak tryptyk: światło, czas i barwa. przychodzą wtedy inne wrześnie,
przysiadają przy stole i przez ściany herbacianych dzbanków patrzą,

pytają, co się śni ostatnio. a w snach (tych) rzeczy zapomniane: książki
„poczytaj mi, mamo”, złote dziecięce popołudnia w sierpniach,
czerwone rowerki na piaszczystych ścieżkach, szkiełka i kamyki,
bladoróżowe płatki dzikiej róży. kołnierzyki przy sarafanach

najczęściej śnią się nad ranem. moje drogie wrześnie (odpowiadam)
i wy się śnicie, co roku piękniejsze, co roku was więcej, lubię,
kiedy któryś z was się kręci, nie śpieszy się, mieści w czasie
czy niedoczasie, w słowach się mieści i w niedomówieniach,

kiedy się zmienia świat, kiedy świat mnie zmienia co roku
dodając szkiełko, kamyk, różę, dwie ścieżki.

środa, 16 sierpnia 2017

Morze, nasze morze...

Za mną wspaniałe spotkanie. Wyobraźcie sobie, że ze wszystkich stron Polski (i nie tylko!) przybywają ludzie, żeby ze sobą pobyć. Połączyła nas literatura, a tuż za moment przyjaźnie, sympatie i wspomnienia. I teraz już nie mamy wyjścia - co parę miesięcy coś nas przymusza, żeby obrać ten sam kierunek. Tym razem skusił nas Gdańsk. Trochę zdjęć z wędrówki.