sobota, 27 lipca 2013

Frampol raz jeszcze

Frampol - miejsce urodzenia pana Edwarda Redlińskiego, pisarza, o którego talencie jeszcze w szkole podstawowej mówił nasz polonista. Do Frampola jadę jakieś 10 minut, tutaj nasz ośrodek kultury zorganizował spotkanie w ramach Dni Ziemi Juchnowieckiej. 

Domek twórczości Edwarda Redlińskiego.

Stanowisko malarza...



"Listy Hanny".

































 


I moje aktorki po powrocie do codziennego imidżu. ;)

Przeurocza "Sekcja dęta" zespołu A.M.P.R. Band.

Oraz wieczorny koncert - wybawiliśmy się, że hoho.




Listy Hanny

W pięknym plenerze Frampola, obok domku P. Edwarda Redlińskiego, zabrzmiały wiersze z Samosiejek w wykonaniu utalentowanych dziewczyn z mojego koła teatralnego. Sama się wzruszyłam nawet. Elizo, Jolu, Urszulo - dziękuję











piątek, 26 lipca 2013

Ekhm... no cóż...



Nagrodzone zdjęcie:


A to moje drugie zdjęcie konkursowe, bo można było dwa zgłosić. Juror rzekł, że bardzo fajne jest także, ale w takiej sytuacji musi być przynajmniej jeden element ostry, jakiś konkret, a ono całe jest nieostre. 



czwartek, 25 lipca 2013

Czas na Irlandię: Yeats Country i nie tylko

Tu, gdzie Ben Bulben łysy łeb obnażył,
Yeats leży w Drumcliff na cmentarzu.
Przy drodze wiekowy krzyż stoi,
Utarty napis marmuru nie zdobi;
Tylko na głazie wapiennym tej treści
Wyryto słowa, które sam kazał umieścić:
Tak samo chłodno spójrz
Na życie i na śmierć
Nie wstrzymuj konia, jedź!

Kiedy okazało się, że będziemy w Sligo, a niedaleko od Sligo leży Drumcliff, gdzie jest grób Wiliama Butlera Yeatsa, to z nadzieją spojrzałam na Małgosię, a ona, dobra duszyczka, tak zaplanowała trasę, by do tej pięknej miejscowości zajechać. Najpierw jednak skusił nas drogowskaz "Waterfall", tym bardziej, że droga prowadziła w okolice, które chcieliśmy zobaczyć czyli do krainy Yeatsa. Kiedy zatrzymaliśmy się na parkingu, przed moimi oczyma roztoczył się zachwycający widok doliny, nieco baśniowy, nieco rajski - góry, dolina, woda, pasące się owce. Zdjęcia nie oddają jeszcze uroku tego miejsca, czaru, który pozostał we mnie. Yeats Country - mogłabym tam zamieszkać...




Przechodzimy przez drogę i kilka kroków dalej widzimy strumień, ścieżki, podążamy do wodospadu. Nie jest bardzo wielki, ale uroczy.


Po drodze zatrzymujemy się, by przyjrzeć się okolicy, bawią mnie wciąż rosnące w Irlandzkich ogródkach palmy. Robię zdjęcia: kto powie, że to nie ciepłe kraje? :)



Wkrótce naszym oczom okaże się Ben Bulben, o tej górze pisał właśnie Yeats. 






Teraz droga będzie prowadzić tak, że będziemy mogli przyjrzeć się dziwnemu kształtowi Ben Bulbena z różnych stron. Tu, gdzie się zatrzymujemy, podziwiam... żywopłoty. Tworzą je wielkie krzewy fuksji. Ta roślinka, którą hodujemy w domach, tutaj rośnie swobodnie i miewa się bardzo dobrze.





Wkrótce docieramy do Drumcliff, wśród zieleni widoczna wieża kościoła, jest parking, cmentarz... 







Odnajdujemy także grób Yeatsa oraz jego żony - oczywiście z widokiem na Ben Bulbena. Myślę sobie - jak musiał kochać to miejsce, jeżeli chciał, by jego ciało tutaj spoczęło.



Oglądamy stary cmentarz, spacerujemy, zaglądamy nagrobkom w napisy.


Oczywiście i tutaj, jak chyba w całej Irlandii, w miejscowości zdawałoby się gdzieś na końcu świata, zapomnianej przez wszystkich, natykamy się na wyjątkowe zabytki. Drumcliff High Cross i Round Tower to pozostałości klasztoru, którego dawny teren dzieli obecnie droga. Drumcliffe Monastery powstał ( o ile dobrze rozumiem tekst) ok. 574 roku, krzyż pochodzi z IX w., a wieża z X-XI. Na krzyżu są widoczne ważne sceny biblijne: Adam i Ewa w raju, Kain zabijający Abla, Daniel w jaskinii lwów, zmartwychwstanie Jezusa. Prawdopodobnie były wykorzystywane do zapamiętania wydarzeń biblijnych przez wiernych, którzy w większości byli analfabetami.


 


Tak jak mówiłam, jedziemy podziwiając widok na Ben Bulbena oraz pastwiska poprzedzielane słynnymi murkami.



Ocean coraz bliżej, a nad oceanem zamek Mullaghmore.


Jesteśmy tutaj:


I znowu ocean bierze mnie w niewolę, schodzę w dół, słońce powoli zmierza ku zachodowi, wiatr, huk fal niezmordowanie walczących z ziemią o swoje. Tu mogłabym zostać.










Przed nami jednak jeszcze droga powrotna, więc - dalej, wybrzeżem, z widokiem na ocean, zatrzymujemy się po drodze, siadamy przy stolikach, wyciągamy kanapki, kawę. I patrzymy, patrzymy...




Tym razem  MAM strój kąpielowy i ręcznik. Reszta patrzy na mnie z powątpiewaniem, jest około godziny 20.00, wcale nie jest tak upalnie jak w poprzednie dni... Pół godziny kąpieli w oceanie - bezcenne. Woda nie jest wcale zimna, zwłaszcza po oswojeniu się, nie ma dużej różnicy między temperaturą powietrza i oceanu. Mogłabym pływać do północy... No ale towarzysze podróży pewnie się niecierpliwią... Jeszcze zdjęcie mojego kąpieliska...





A po drodze jeszcze jedna niespodzianka, zatrzymujemy się przy drogowskazie Creevykeel Court Tomb  i postanawiamy sprawdzić, czy to bardzo daleko. Okazuje się że to miejsce jest tuż przy jezdni, tylko osłonięte zielenią. Ponoć to przykład pełnego grobu z okresu neolitu (4000-2500 p.n.e.), z odkrytymi miejscami pochówku, gdzie znaleziono neolityczną ceramikę, krzemienne groty strzałek czy kamienne polerowane siekiery. Jeżeli dobrze rozumiem informację (ach, ten angielski!), to to owalne miejsce pośrodku było niegdyś piecem do wypalania żelaza. Będę musiała dorwać jakiegoś anglistę... :)








Wkrótce prujemy już autkiem Paddy'ego, wciąż podziwiając widoki, jeszcze po drodze chwila w ślicznym miasteczku Manorhamilton przy Hamilton's Castle i - do domu, docieramy dobrze po północy, zmęczeni, ale szczęśliwi.