Już pisałam, że Małgosia mówiła, iż w Irlandii gdzie się nie rzuci kamieniem, trafi się w zabytek, poza tym te zabytki to nie XIX czy XVIII wiek, o nie. Zamki, opactwa itd pochodzą często z XII wieku, jak choćby opactwo w Boyle. Kolejnym niezwykłym zjawiskiem (dla mnie, dla mnie niezwykłym, bo Jo się czepia, że w celtyckiej Europie nie) zaś są megality, grobowce megalityczne - budowle z surowych głazów, wznoszone od epoki neolitu do początku epoki żelaza (trochę czasów te kamienie pamiętają...). Małgosia jakieś wypatrzyła na mapie i kiedy przy drodze pojawia się drogowskaz, podejmujemy decyzję - chcemy zobaczyć Carrowkeel Megalithic Tombs. Zjeżdżamy z głównego traktu, a droga, coraz węższa, prowadzi pod górę i pod górę. Wreszcie docieramy do bramy. Związana jest z bramką sznurkiem i opatrzona prośbą, by zostawić ją w takim stanie, jak się zastało - czyli zamkniętą. Parkujemy, odwiązujemy sznurki, przechodzimy, zawiązujemy sznurki i ruszamy pod górę. Widoki od początku zapierają dech w piersiach.
Oczywiście od razu widzimy, dlaczego prośba o zamykanie bramy - wszędzie pasą się owce, kiedy widzimy, na jakiej wysokości są, zastanawiamy się - jak tam weszły i dlaczego nie spadają... Wyglądają zresztą niezwykle malowniczo, więc uwieczniam "łowiecki i barany".
Droga nie tylko że prowadzi pod górę, ale pojawia się słońce i całkiem nieźle grzeje nawet poprzez chmury. Ciepło, cieplej, najcieplej - wędrujemy ku cmentarzysku. Widoki nam towarzyszą. ;)
I wreszcie - podejście pod górę - jest: oto cmentarzysko megalityczne. Ciekawe, kto został w tych grobach pochowany, czy byli to jacyś wodzowie, zwyczajni ludzie? Jak wyglądali? Jak żyli, jaka była ich codzienność?
Grobowce powstawały w latach 3200-2400 przed naszą erą. Wprost niewiarygodne, że tu jesteśmy. Kamienie są tu wszędzie pomiędzy torfem i wrzosami. Na stronie http://www.megalithicireland.com czytam później, że na dole widać kamienne fundamenty - szczątki prehistorycznych wsi. Mogły być one zamieszkane przez ludzi, którzy budowali kopce. Oglądamy, dotykamy, podziwiamy, ale przed nami jeszcze inne atrakcje, czas udać się na niziny i ku oceanowi. Schodzimy więc, widoki takie, że można oszaleć. Ja w międzyczasie wypatrzyłam roślinkę, która w wielkich ilościach porasta torfowiska w okolicach Athlone. To chyba trawa, wydębię informacje od pewnego mojego ulubionego biologa... Dodatkowo dopadam do kępki rozkwitających wrzosów (wrzośców?). Wrzosowiska wciąż zielone, chciałabym tu być, gdy zakwitną.
Ale ocean czeka i chociaż nie zając, to wolelibyśmy do niego dotrzeć za dnia. Ruszamy!
Schodzimy, schodzimy - to stanowczo lżejsze niż wchodzenie. Mimo lekkiego zmęczenia ani odrobinę nie żałujemy tej wędrówki - było warto. Na dole wskakujemy do samochodu i ruszamy. Po drodze przystanek, by podziwiać widoki.
Wkrótce docieramy do Sligo i nabieramy w piersi oceanicznego powietrza.
Rzucamy okiem na Sligo. Kiedyś był tu jeden z
największych portów w Irlandii, a miasteczko było ważnym miejscem
strategicznym i handlowym. W tragicznych czasach Wielkiego Głodu liczba ludności
spadła z 200.000 do 50.000, a z portu Sligo wypływały statki pełne
emigrantów...
Podjeżdżamy pod pomnik Wiliama Butlera Yeatsa. Sligo i okolice to tzw. kraina Yeatsa, tu, u dziadków, w cieniu góry Ben Bulben, która wielokrotnie powracała w jego poezjach, spędzał wakacje mały William. O tym, jak wielkie wrażenie zostawiły te miejsca w przyszłym nobliście świadczy fakt, że jego życzeniem było, by spocząć na cmentarzu w Drumcliff - z widokiem na Ben Bulbena.
Tutaj, w Sligo, jeszcze raz dotykamy historii zwiedzając dominikański klasztor Świętego Krzyża. To miasto często nawiedzały pożary i klasztor jest jedyną pozostałością średniowiecznych zabudowań. Sligo Abbey powstał w XIII wieku i, jak większość takich budowli, posiada burzliwą historię.
Odkrywam księżniczkę uwięzioną w wieży... Książę poszukiwany!
A teraz - do Drumcliff.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz