Do Dublina jedziemy autobusem - dwie godziny z Athlone i pierwszą rzeczą, którą robimy, jest wizyta w pubie... Irlandzka nazwa stolicy: Baile Átha Cliath.
I ruszamy, ulice, uliczki...
I piętrowe autobusy.
Rzeka Liffey dostojnie toczy swoje wody ku Zatoce Dublińskiej - Morzu Irlandzkiemu.
Liffey dzieli Dublina na dwie części: Northside oraz nowocześniejszą i bardziej zamożną Southside, którą widać na zdjęciu powyżej i poniżej.
Najpierw jednak udajemy się do Trinity College, czyli Uniwersytetu Irlandii założonego w 1592 roku.
Najciekawszym obiektem kompleksu jest
uniwersytecka biblioteka, znana z kolekcji iluminowanych rękopisów z najsłynniejszą Księgą z Kells (Book of Kells) - to manuskrypt z około 800 roku, bogato iluminowany przez celtyckich mnichów, pochodzący prawdopodobnie z klasztoru na wyspie Iona założonego przez św. Kolumbę. W planach mamy wizytę w bibliotece, ale niestety - kolejka, jak widać na zdjęciu, jest kilometrowa. Nie zobaczylibyśmy nic więcej, więc decydujemy się tylko na oglądanie z zewnątrz, obiecując sobie, że następnym razem (ach, kiedyż to będzie?) koniecznie musimy wejść do środka!
Spacerujemy jednym z najsłynniejszych deptaków Dubilina, Grafton Street.
Podziwiamy pomnik Molly Malone, pięknej sprzedawczyni ryb, pracującej na ulicach Dublina, która zmarła młodo z powodu febry, bohaterki pieśni irlandzkiej pod tym samym tytułem:
Wśród wzgórz Dublin skryty gdzie łąki i kwiaty po raz pierwszy ujrzałem słodką Molly Malone Gdy toczyła swe taczki przez wąskie uliczki krzycząc: kraby i małże tu świeże dla was mam I tak toczy je w dal jak w dolinach fal krzycząc: kraby i małże tu świeże dla was mam
Wrzucam link do "Molly Malone" w wykonaniu Sinead O'Connor:
I dalej, podziwiamy uroczy Dublin.
No i oczywiście, jak na każdym deptaku - uliczni artyści, oto przegląd:
Irlandczycy lubią kolory, reklamy, witryny sklepowe, kawiarnie - wszystko barwne.
Po drodze widzimy ciekawą budowlę kościoła, chcemy wejść do środka, a tam... centrum informacyjne - faktycznie, nie ma na wieży krzyża - spostrzegam po wyjściu. Na schodku odpoczywa młody człowiek, który nie widzi, że ukradkiem pstrykam fotkę, no ale widok jest ciekawy. ;)
A na koniec pierwszego dublińskiego odcinka wrzucam kurę, która mnie zachwyciła... Nie mogę sobie darować, że nie kupiłam tej skarbonki, ale była duża i bałam się, że nie dowiozę jej do domu. Ja chcę taką kurę, buuuuuuu!
Ciąg dalszy nastąpi, rzecz jasna - wkróce. :)
I rzecz jasna, że poczytam i pooglądam :) Grażyna :)
OdpowiedzUsuńZapraszam, Grażynko. :)
Usuńi te słone czekoladki...
OdpowiedzUsuńoro se do bheatha bhaile - też Sinead - fajny utwór. Podobno znaczy, oro witaj w domu, ale kto tam po irlandzku czegokolwiek jest pewien ;))
OdpowiedzUsuńchyba się mylisz Albert, ale nawet nie spróbuję Cię przekonywać.
UsuńWidzę, że czasy PRLu niczego was nie nauczyły (to w kwestii kolejki do biblioteki) przecież to jasne, że trzeba było mieć krzesełko i system zmianowy! :]
OdpowiedzUsuń