wtorek, 20 czerwca 2017

Metamorfozy Lalek - dzień trzeci i czwarty

Łączę te dwa dni w jeden, gdyż z powodu pewnej niespodziewanej niespodzianki w niedzielę nie mogłam wskoczyć w moje autko zwane Mundkiem i obejrzeć festiwalowych spektakli. Z mojego wywiadu wynika, że warte były obejrzenia, więc trochę żałuję jednak.

Za to dziś nie żałowałam sobie!

Rano wskoczyłam do pracy na chwilę, zaś później czekało mnie szkolenie na temat statutów szkół. Pozwólcie, że oszczędzę Wam tłumaczeń i wyjaśnień. Kto wie - ten wie, a kto nie wie - niech się cieszy, że nie musi wiedzieć. Aczkolwiek szkolenie było w porządku. Wybaczcie wszyscy, którzy do mnie dzwoniliście czy pisaliście, ale telefon w czasie szkolenia i później, w czasie spektakli, miałam wyciszony. Komu mogłam, odpowiadałam w międzyczasie, do kogo dałam radę, dzwoniłam.

No i, no i, no i... wreszcie nadeszła 17.00 i spektakl pierwszy, czyli

Na arce o ósmej

który okazuje się być właściwie spektaklem dla dzieci. Sympatyczna scenografia, sympatyczni aktorzy z Wileńskiego Kameralnego Teatru, ale no - dziecięcy spektakl, trochę dłużyzn. Fakt, że może się dłużyć, ponieważ grany jest w języku litewskim i nic a nic nie rozumiem. Troszeczkę ukłonów w stronę Polaków w postaci wtrętów w języku polskim, które wywołują wybuchy śmiechu na widowni. No i fabuła w kilku zdaniach wyświetlana na ekranie. Ot, poprawny teatr dla malucha.

Kurcgalopkiem, spóźnieni, lecimy z BTL-u do AT. Na szczęście czekają, ponieważ żałowałabym, gdybym nie obejrzała spektaklu drugiego zatytułowanego

Dzień osiemdziesiąty piąty

powstałego na podstawie noweli Hemingway'a "Stary człowiek i morze". Już w recenzji Ania podkreśliła ten inny punkt widzenia: jesteśmy w szpitalu, bohater czuje się samotny, tęskni za wnukiem, przeszłością, morzem, obok czuwa pielęgniarz, razem wyruszają w morze. Wciąż przeplatają się dwie rzeczywistości, dwa plany. Jednocześnie jesteśmy na łóżku w szpitalu i na łodzi w czasie połowu. Widzimy ból i tęsknotę, śmierć i spokojne odchodzenie bohatera. Lalka jest animowana genialnie. Pielęgniarz-aktor jest jednocześnie lalką-starcem. Panowanie nad ruchem, zupełnie inne głosy obu postaci są zachwycające, a spektakl jest piękny i wzruszający. Jeżeli ktoś mieszka w Wałbrzychu - polecam!

Wracamy do BTL-u, po drodze wpadamy na lody (karmel z solą - genialne!). I na koniec teatr grecki (nie, nie, nie będzie żadnych starożytnych teatrów):

Dom Klaunów

i tutaj jestem nieco rozdwojona. Na zaciemnionej scenie - pokój, który przekształcany w różne pomieszczenia jest miejscem kolejnych etiud. Całość czytam jako spektakl o zniewoleniu codziennością i zatraceniu się w tej swojej codzienności. Potrzebuję jednak znaleźć wiersz, zdaje się pod tytułem "Dom Klaunów", który brzmi pomiędzy etiudami. Niestety, brzmi w języku angielskim, a chociaż z moim angielskim lepiej niż rok temu, to jednak jeszcze wiele mi brakuje... Wprawdzie Janusz sobie zażartował, że jeżeli taki ma być grecki teatr, to on dziękuję, ale mi się zdaje, że chodzi o pokazanie różnych realizacji lalkowych. I rzeczywiście spektakl wyróżnia się - zwłaszcza od strony technicznej, lalki są animowane genialnie. Historyjki są krótkie: człowiekowi nadmiernie oglądającemu TV odbiornik niszczy głowę, gospodynię domową unieruchamia za pomocą kabla odkurzacz, a lampa przyczynia się do spalenia postaci, od słuchania wrzasków i hałasów płonie mózg, bankowiec rzyga pieniędzmi i umiera, a kobiecie wiecznie ryczącej i nie wiedzącej czego chce księżyc... ucina głowę. I uwierzcie, ten ruch księżyca na niebie tnący jak sierp sprawił, że wybuchnęłam głośnym śmiechem, tak surrealistycznie podsumował wcześniejsze etiudy autor. Niestety, lalki nie były duże, raczej przeznaczone do niewielkiej sali, oświetlenie niezbyt jasne (lalki animowane "od tyłu"), dlatego żałuję, że nie mogłam być bliżej i przyjrzeć się uważnie wszystkim niuansom.

Na koniec jeszcze wymiana wrażeń i już mknę do domu po drodze podrzucając Olę, która wkrada się na plac budowy, przez który przedostaje się do siebie. Czekam na recenzje, potem redakcja, kończę właśnie ten post. Jest pięć minut przed pierwszą. Pięć po pierwszej pewnie będę już spać snem sprawiedliwego. Przede mną pobudka o 6.30, długi dzień w pracy, spektakle i na koniec próba "Parostatku". Oraz znów oczekiwanie na recenzje.

niedziela, 18 czerwca 2017

Metamorfozy Lalek - dzień drugi

Drugi dzień rozpoczął się o godz. 13.00 w Akademii Teatralnej spektaklem "Amor omnia vincit". Niestety, ponieważ miałam parę rzeczy do zrobienia w pracy (w sobotę!), rzekłam - trudno. Natomiast na własne uszy słyszałam, co Rafał Domagała odpowiedział na pytanie "Jak było?". "Szczęka odpadła". Hoho - pomyślałam - to musiał być spektakl, jeżeli szczęka nie tylko opadła, ale odpadła!

Na szczęście na godzinę 15.00 dotarłam szczęśliwie i mogłam podziwiać powstały w koprodukcji Białostockiego Teatru Lalek oraz Teatru Malabar Hotel spektakl

Czarodziejska Góra wg Tomasza Manna

Właściwie wszystko o tym spektaklu powiedziała pewna starsza pani do starszego pana. Naprawdę wszystko super i ja wszystko rozumiem, ale można by było skrócić. Cóż, jest trochę w tym prawdy. Cztery godziny na "Czarodziejską Górę" - to naprawdę odwaga. Intelektualny, filozoficzny, "gadany" spektakl. Naturalne rozmowy. Bardzo "podbija" całość scenografia i pomysły na działania. No i ekipa, świetna ekipa, głownie młodzi aktorzy, których już mogłam obserwować we wcześniejszych spektaklach. 

Mogłabym wymieniać po kolei wszystkich, ale szczególna moja uwaga należy się Błażejowi Piotrowskiemu. Poprzedniego dnia oglądałam go jako Mistrza Panglosa w Kandydzie i byłam przekonana, że to dojrzały aktor, dojrzały także w sensie wieku. W "Czarodziejskiej Górze" okazuje się młodym mężczyzną, a na dodatek momentami trochę przejrzałą kuracjuszką. To prawda, że czasami nieco trąci Mariolką z kabaretu Paranienormalni, ale naprawdę tylko czasami. Na pewno będę śledzić karierę aktorską tego młodego człowieka. 

Podsumowując - Czarodziejska Góra nie jest łatwym spektaklem, natomiast jest spektaklem wyjątkowym. Więcej i mądrzej napisała Ola w gazetce festiwalowej. Czytajcie!


2062. performans teatralny na żywo (Karla Kracht & Andrés Beladies)

Spektakl zrobiony świetnie technicznie, wykorzystujące wszelki multimedia, komputery, kamery, wizualizery... Spektakl o tym, że nie uczymy się nic a nic od historii. Mijają kolejne lata i zapominamy, co znaczy wojna, śmierć, nienawiść... Spektakl momentami powtarzający się, trzeba by zadbać o różnorodność akcji. Mimo to - wyzwolił w mojej głowie konieczność zapisania myśli kłębiących się od dawna, szczególnie od czasu Syrii i Aleppo. Więc na zakończenie opowieści o dniu drugim Festiwalu, próba wiersza.



 
***

2062. performans teatralny na żywo
(Karla Kracht & Andrés Beladies)

aleppo, ach aleppo,
jak pięknie brzmi ta pieśń,
aleppo, ach aleppo,
wiarę będziemy nieść.

uczcie, uczcie swoje dzieci grać dobrze
w gry komputerowe, trafnie celować.
świat niczego nie pojmuje, niech będą gotowe,
kiedy historia raz kolejny
zatoczy koło.

i niech nie przyjdzie wam żałować
rzeczy, które zostały w domach.
gdy znowu ziemią wstrząsną słowa
– winni będziecie, bo oprócz walki
nic w głowach.

nie dajcie dzieciom czasu ani siebie,
nie dajcie sobie wiary ni miłości.
za wielkie słowa – dla wolności
trzeba z tych dziwactw
zrezygnować.

a wolność niechaj będzie taka:
ja, mnie, mojego, moje, dla mnie.
człowiek miał zawsze już brzmieć
dumnie. cóż z tego? martwe, bez skrzydeł
ciało ptaka.

aleppo, ach aleppo,
to nasza nowa pieśń.
aleppo, ach aleppo,
słońce, piasek i krew.



Metamorfozy Lalek - dzień pierwszy

Tak jak w odbywającym się w ubiegłym roku Festiwalu Szkół Lalkarskich, znalazłam się w grupie redakcyjnej II Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek dla Dorosłych "METAMORFOZY LALEK". Najpierw była rekrutacja piszących recenzje oraz warsztaty krytyki teatralnej, które współprowadziłam. I wreszcie - Festiwal. Strona Festiwalu: http://www.metamorfozy-lalek.pl/.

Dzień pierwszy - Aigner, Compagnie La Pendue oraz Ostateczna Forma.

Po pierwsze - AIGNER

czyli

Kandyd

czyli

Optymizm

Aignera darzę wielką miłością od czasów prawie prehistorycznych, a dokładnie od spektaklu "Cyrano de Bergerac". To był 1996 rok, a my - zachwyceni -  ze trzy razy oglądaliśmy sztukę. Jakiś czas później Paweł Aigner wyfrunął w świat, ale na szczęście wraca do Białegostoku jako reżyser. Spektakle Aignera są szalone, nieprzewidywalne, przebogate, pełne aluzji, dowcipne... Wspomnijmy chociażby "Texas Jima". Oprócz reżysera ozłociłabym jeszcze, gdybym mogła, panią Barbarę Muszyńską za rolę Srebrzystego Sokoła, wodza Indian Takiewałów... Ale wracajmy do naszych baranów... Znaczy Metamorfoz.

A dokłanie - do Kandyda. Wolter przewróciłby się w grobie? Może i tak, ale byłaby to dla niego dość dobra gimnastyka... Wiem, wiem, może żarcik i głupawy, ale winny jest przecież Paweł Aigner, albowiem już zawsze w czasie lektury Kandyda bohater będzie miał twarz i mimikę (oj ta mimika) Michała Jarmoszuka, a Kunegunda - Sylwii Janowicz-Dobrowolskiej (jednej z moich najulubieńszych aktorek BTL-u). 

Spektakl wspaniały, wiążący rewelacyjnie wszystkie sznurki - scenografię, kostiumy, muzykę, grę aktorską, a na dodatek wiążący i splatający je w tempie zabójczym. Jestem pełna podziwu dla tego zgrania aktorów. I nie mam wyjścia - muszę, muszę raz jeszcze zobaczyć Kandyda. Zwłaszcza, żeby popatrzeć na Ryszarda Dolińskiego, który potrafi zagrać wszystko - nawet falę i słonia morskiego.

Po drugie - Compagnie La Pendue

Tę dwuosobową grupę widziałam w ubiegłym roku we francuskiej wersji Poliszynela i nawet skrobnęłam wówczas kilka słów recenzji, zauroczona fantazją i lalkarskim kunsztem Francuzów. O, właśnie TUTAJ pojawiły się owe słowa, a recenzja w ubiegłorocznej gazetce festiwalowej.

Z czym przyjechali w tym roku?

Spektakl "TRIA FATA" oparty jest na prostym motywie. Oto do staruszki przychodzi Śmierć. Bohaterka pragnąć zyskać trochę czasu, proponuje opowieść o swoim życiu. I plecie się historia od narodzin do... śmierci. Fabuła nie jest akurat istotna, ważne jest to, jakie możliwości mogą pokazać aktorzy. Na scenie zasiada człowiek-orkiestra: perkusja, klarnet, saksofon, głos, nieustanny partner aktorki, która jest i Śmiercią, i bohaterką opowieści od narodzin do - no właśnie - oczywiście do śmierci. I wędrujemy przez życie od śmiechu do wzruszenia. Syn Kasi, który siedzi niedaleko, śmieje się w głos, zwłaszcza w scenach porodu. Śmiejemy się i my. A później ocieramy łzy, kiedy przychodzi czas na miłość, no i właśnie - na śmierć. Serce płonie i gaśnie, ulatując z wiatrem. "Wszystko wydarzyło się tak szybko" - mówi staruszka. I stajemy się tą staruszką wzdychając - "Tak szybko".

Zastanawia ten motyw śmierci - i w Poliszynelu, i w Tria Fata. Dwoje młodych ludzi oswajających śmierć, oswajających obcowaniem z nią i - śmiechem.

Po trzecie - Spider Demon Massacre

Zespół mający swoje korzenie, o ile dobrze myślę, w spektaklu dyplomowym Akademii Teatralnej w Białymstoku "Tarantula". Bawią się muzyką, kpią z muzyki, wzruszają się muzyką, angażują, walczą - na scenie trwa performance. Ciekawy zestaw osobowości muzyczno-aktorskich (następnego dnia ujrzymy część grupy w "Czarodziejskiej Górze".

I za chwilę wychodzimy w ciepłą noc, pełni wrażeń. W autko - i do domu. Czekam na recenzję, redakcja, drobna korekta - i fruu, leci do Krzysztofa, który wstanie skoro świt, aby przetłumaczyć teksty. Później z przyjemnością weźmiemy do ręki festiwalową gazetkę.