sobota, 30 października 2010

Prezencik

W dniu imienin obdarzono mnie różnymi kwiatkami, w tym i doniczkowymi. Jedna z roślinek okazała się zaskakująca. Kiedy dotarła do domu, miała niewielkie pąki, które... opadły. No cóż, widocznie niezbyt lubi zimno albo przeprowadzki - doszłam do wniosku. Ale wkrótce pojawiły się nowe pąki, które rozkwitły. Liście są ciemnozielone, mięsiste, a kwiat wygląda cudacznie, oto tak:

wtorek, 26 października 2010

Ach i och

Ach, ach. Byłam dziś u taty w szpitalu, a potem poszłam do bankomatu i zamierzałam udać się na drobne codzienne zakupy. Niestety, po drodze podstawiły mi nogę dwie księgarnie. Nie miałam wyboru. MUSIAŁAM wstąpić. No i och. Och. Oto zakup nr 1. W Akcencie, na niewielkiej półeczce z poezją taki oto "drobiazg" Tomasza Różyckiego:


















Oraz (tu niektórzy z zawiści stłuką monitor) taaaaaaaaaaaaaaaki album w Świecie Książki. "Alfons Mucha i jego świat". Secesja (którą kocham) w najczystszej postaci, historia życia i najpiękniejsze dzieła. Cudownie wydany wieeelki album. Oto zakup nr 2:

czwartek, 21 października 2010

O melancholii

Oto zdanie, które dostałam w prezencie:

"Wy, którym ciężko zwalczyć melancholię, pomyślcie, że są ponoć kraje, gdzie drzewa co roku tracą wszystkie liście."
Apoloniusz z Tiany

Dziękuję. :)

Pierwszy śnieg

Zazwyczaj spada nad ranem. Budzisz się - a tu biało. I to jest czarujące doświadczenie. Ale śnieg w październiku, po południu, połączony z chlapą i wiatrem urywającym łby - to jest mniej cudne. Jakby nie było jednak - pierwszy śnieg na Podlasiu mamy już za sobą. Resztki ukrywają się jeszcze w trawie. :)

MAM KOTA

No tak. Tak. Tak. Jestem wariatem. Szaleńcem! Tydzień temu doświadczyłem halucynacji, a dwa tygodnie wcześniej uległem manii prześladowczej. No i mam efekt. Nieodwracalny... Kupiłem Kota. Czy to znaczy, że mam dwa koty? Jeden panoszy się we łbie, a drugi w mieszkaniu. I ten jest stanowczo znacznie bardziej niebezpieczny. Siada przede mną i wpatruje się zielonymi, jadowitymi ślepiami. A dziś, dziś wkradł się w moje sny! Śniło mi się, że tak zirytował mnie wgapianiem się, iż rzuciłem w bestię pantoflem! W odwecie potwór skoczył mi do gardła, rozdrapał tęnicę, rozgryzł krtań! Leżałem w pościeli, która nasączała się krwią, a Kot czekał, oblizując się... Dlaczego się oblizywał?! Obudziłem się wreszcie, spocony jak mysz, czując się jak biedne zwierzątko przygwożdżone wzrokiem kata. Ślepia zdawały się mówić: no spróbuj, spróbuj, rzuć tym pantoflem, tylko czekam... Delikatnie, powoli, nie spuszczając oczu z bestii, omijając z daleka, wpadłem do kuchni. Chciałem tylko wstawić wodę na kawę i choć chwilowo odetchnąć. Ale skąd! Zagrożenie skradało się tuż za mną, a potem siadło przy lodówce. O matko! - przemknęło mi przez głowę. - On jest głodny! Stąd ten wzrok! Wyciągnąłem puszkę kociego żarcia. Prześladowca unicestwił ją sprawnie, po czym ziewnął, przeciągnął się i... ruszył w moją stronę! Stało się! - pomyślałem i zasłoniłem rękoma szyję. Potwór z mruknięciem otarł się o moją nogę, usiadł i najspokojniej w świecie rozpoczął kocią toaletę. Tym razem przeżyłem.

środa, 20 października 2010

Grzybek :)

A to z jesiennego zbioru, znalazłam w swoim telefoniku i dzielę się. Była pyszna. :)

poniedziałek, 18 października 2010

"Wujaszek Wania" w Teatrze Polskim w Warszawie

Czechow w czystej postaci, reżyserowany przez Rosjanina Wieniamina Filsztyńskiego. Czyli spektakl trwający 4 godziny. Cztery akty, trzy przerwy. Spektakl "gadany". Nuda, prawda? A guzik, właśnie o dziwo wcale nie!
Owszem, szereg rzeczy irytujących: sztuczne kwiaty z daleka jadące plastikiem, bukiet sztucznych róż rzucanych przez wujaszka z odgłosem uderzenia plastiku o deski podłogi. Maszynowe dzianiny swetrów bohaterów, współczesne elementy odzieży. Dudniąca pod butami przesadnie podłoga. Widoczne kulisy i techniczni w tle. Tak, takie niby drobiazgi, ale w teatrze takiej rangi po prostu irytują.

Gra aktorów. Nierówna jednakże. Fantastyczny Astrow, dzięki któremu wprost czuje się wiszący w powietrzu erotyzm, chociaż na scenie właściwie nic się nie dzieje. Dwie krótkie sceny "miłosne" - jeden pocałunek i jeden uścisk. Więc  - Astrow, mimo że nie jest typem amanta-przystojniaka. Tak, Astrow nadawał całości swoisty rytm. Pełen zachwyt. Helena jako ta "piękna niedziałająca", a jednocześnie przecież spiritus movens historii opowiedzianej przez Czechowa, ciekawie znalazła się na scenie. Cudowna niania, której każde mruknięcie, chrząknięcie brzmiało znacząco. Tieleginowi zaś z tą rudą brodą i przylizanymi włosami należy się pełen podziw za trwanie w roli, naprawdę świetne. Profesor. No tak, niezły, po prostu niezły, choć mógłby być bardziej wyrazisty. Urok starszego, dystyngowanego pana, który pod spodem ukrywa doskonały egoizm.
No i pozostałe postacie, co do których nie jestem jakoś do końca usatysfakcjonowana. Sonia. Jej ogromną, aczkolwiek niezasłużoną wadą jest... uroda i wdzięk. Sonia jako ta "nieładna" jest za ładna! Owszem, stara się grać osobę chromą jednak czasem wychodzi z roli. Nie jest Sonią, a "pokazuje". Jest jednak kilka momentów, kiedy widać potencjał młodej aktorki. Zachwycająca scena, kiedy dziewczyna gryzie ogórka, którego przed chwilą jadł jej ukochany. Wzruszające dialogi z wujaszkiem. Matka Wani. Hmmm... prawdę mówiąc zdała mi się... trochę nijaka. Za elegancka, za bardzo umalowana. No i wreszcie wujaszek. Główna, a jednocześnie najbardziej kontrowersyjna postać. Przede wszystkim - zabrzmi to brutalnie - niedopasowany wiekiem. No za stary. I zbyt zniewieściały. Jakby nie było, wujaszek przez tyle lat zajmuje się gospodarstwem, pracuje na wsi, winien mieć odrobinę krzepy. Drażniło mnie to właściwie przez cały spektakl. Dodatkowy minus jak dla mnie, to zachowania, które miały, zdaje się, świadczyć o szaleństwie bohatera, a były rodem z gestów "równiachy" z XXI wieku. Nie powiem, że cała rola była zła, absolutnie. Wspomniane sceny z siostrzenicą czy kilka innych momentów "zagrały".

Jaka więc ogólna ocena? Chyba niezła, skoro nie odczułam niewygody krzeseł. Z pewnością to zasługa kameralnej atmosfery, ponieważ scena i widownia tym razem zmieściły się na scenie. Tylko kilka rzędów krzeseł, siedziałam w pierwszym i miałam możliwość zauważenia każdego potu, każdej łzy, każdego drgnienia mięśni aktorów. Wieczór z pewnością niezmarnowany i pomimo zastrzeżeń, spektakl gotowa jestem polecać.

Mózg

Z rozmów telefonicznych:

Ja: A w ogóle to byłam na warsztatach organizowanych przez wydawnictwo i dostałam mózg.
Jo: E????
Jo: Mózg?
Ja: No mózg, taki mały.
Jo: Ale do czego ci ten mózg?!
Ja: Eeeee... Nie wiem, chyba do gniecenia ręki.


Niniejszym mam zaszczyt przedstawić Państwu: Oto mózg! :P

środa, 13 października 2010

FESTIWAL LITERACKI W BIAŁYMSTOKU!

No wreszcie, wreszcie cokolwiek i w moim mieście...








wtorek, 12 października 2010

Kino objazdowe

Na ostatni piątek miesiąca czekaliśmy jak na zbawienie. To była
nasza mała Wielkanoc, comiesięczne Boże Narodzenie. Trzy rzeczy
powtarzalne, równe linie w zeszytach: szum taśmy, dziesiątki oddechów

i kurz w rozszerzającej się smudze światła. Cztery-trzy-dwa-jeden-zero
i wpadaliśmy w przygodę, w las, w miasto, w nieznane i nowe. Na łeb,
na szyję, z sercem zawieszanym na chybił trafił w sali pełnej zaduchu

i przyszłych odkrywców. Otwieraliśmy pyszczki, rybki pozbawione
swojego środowiska, wrzucone w obce i niebezpieczne. Do tej pory
pamiętam ten blask w oczach, kiedy cichł cudowny terkot projektora,

ten charakterystyczny dla wracających do świata żywych wyraz twarzy,
kiedy zapalane światła zdawały się krzywdą nie do naprawienia.

poniedziałek, 11 października 2010

Październikowo

Za takimi dniami będę tęsknić nawet w doskonałej wieczności. Światło. Jasne, o wyjątkowej świetlistości. Mądre światło, które za sobą ma większość roku, już wszystko widziało, od mrozów, przez odradzanie się, po uparte słońce. Widziało, a odkrywa coś nowego, blask przecedzony przez muślin, mleczny i delikatny jak koronka. Światło - pieszczota, światło - otucha. Potem kolory. Naręcza całe najcieplejszych kolorów. Kolorów - przyjaciół najmilszych, barw - wielbicieli doskonałych. Rysunek liści klonu, mozaikowe wzory, wyklejanki, wydzieranki. Popołudniowe powroty, gdy wszystko staje się jednością: zapatrzony w grudzień kalendarz, chylący się ku zachodowi dzień i życie.

piątek, 8 października 2010

ZMOWA

Nie minął tydzień, a znów poczułem, że coś niedobrego wkracza w moje życie. Znów, znów! Znowu! Tym razem zagrożenie przyszło ze strony przedmiotów. Sądzę, że się zmówiły i postanowiły utrudnić moją spokojną egzystencję. Kto wie! Może planują coś poważniejszego... Tak, tak, pewnie się uśmiechacie z przekąsem, ale proszę bardzo. Podam przykłady! W ogóle odnoszę wrażenie, że nie tylko przedmioty w moim mieszkaniu, ale przedmioty w całym mieście, ba! w całym kraju, a może i na świecie są nieprzychylnie nastawione do człowieka. Co? Nieprawda? Niedowiarki tomaszki! A mało razy stolik wystawił róg polując na ludzkie biodro, czy krzesełko nóżkę podstawiło?! Ha! Ale ostatnia zmowa dotyczy czego innego. Moje ubrania, książki, dokumenty, naczynia... wychodzą z szaf, szafek, biurek, regałów i... nie wracają... Och, robią to sprytnie, cała niecna procedura trwa, dniami i nocami, ooo, zwłaszcza nocami, już ja znam te przedmiociki. Przecież wiem, wiem doskonale, że nie używałem tego krawata od miesięcy, a raptem znajduję go pod kanapą czyhającego na trąbę odkurzacza, żeby dać się wessać. Te wszystkie koszule, swetry, skarpety... Skąd się biorą w dziwnych miejscach, przecież zazwyczaj wszystko kładę do szafy! A książki? Książki! Tylko wystarczy odwrócić się plecami i "Kuchnia Polska", którą dostałem od mamy na ostatnie urodziny leży na stole, "Amatorskie łowienie ryb" na parapecie, a stos innych towarzyszy im z uciechą! Na podłodze przy łóżku jakieś pisma, co do których w ogóle mam wątpliwości, czy je kupiłem... Sprytnie... potrafią przenikać przez zamknięte drzwi! Nadal mi nie wierzycie? No dobrze... a ile razy omawiano syndrom zaginionych w praniu skarpetek?! No gdzie one giną?! Gdzie?!! Mówię wam! To zmowa! Ale ja wyśledzę te nędzne robaki, jak pełzają, rażone żądzą zemsty na człowieku, założyłem pułapki, śledzę, czuwam...

czwartek, 7 października 2010

KOT

Obudził mnie przelatujący za oknem cień. Wyjrzałem. Na lipie tuż przy ogrodzeniu siedziało siedem wielkich gawronów. Wszystkie wpatrywały się w okno, w niewinne okno mojej sypialni. Miałem wrażenie, że przed chwilą się namawiały, a teraz udają, że po prostu sobie patrzą, ot, przypadkowo, ale to naprawdę zupełnie przypadkowo właśnie w tym kierunku. Pidżama lekko zwilgotniała na karku od tych myśli. No, rzuciłem sam do siebie, chyba nie masz kota? Faktycznie, kota nie miałem, bo po co mi kręcący się pod nogami śmierdziuch. Chociaż w tym momencie przydałby się. Skoczyłby na lipę i przegonił to ponure tałatajstwo spod mojego prywatnego okna. Wkurzony na potencjalnego nieobecnego kota przygotowałem śniadanie. Jadłem w poczuciu permanentnej inwigilacji ze strony siedmiu indywiduów na niewinnym drzewie. Na niewinnym? Kto wie, czy na takim niewinnym?! Z ukosa zerkałem na lipę, która zdała mi się równie podejrzana, co moi prześladowcy. Zasłaniając się teczką przemknąłem do autobusu. W pracy doszedłem do wniosku, że moje odczucia są wynikiem przewrażliwionej słowiańskiej duszy i że gawrony, skądinąd przemiłe przecież ptaki, po prostu znalazły chwilowe schronienie pod moim oknem. Wracałem do domu gotów przeprosić szkalowane zwierzęta, aczkolwiek przekonany, że nie będę miał przecież kogo przepraszać. Tymczasem te podłe kreatury trwały na straży! Przykryłem głowę marynarką przekonany, że w innym przypadku poznają mnie i przekradłem do mieszkania. Nie zapalałem światła. Wyjąłem valium i starałem się nieco uspokoić szalejące serce. Jutro kupuję kota! – postanowiłem. I niech ten sierściuch tylko spróbuje zlekceważyć to nastroszone zagrożenie!

poniedziałek, 4 października 2010

Nike 2010

Lauretaem został Tadeusz Słobodzianek, nagrodę otrzymał za dramat "Nasza klasa. Historia w XIV lekcjach.".

"Akcja  "Naszej klasy" osnuta jest wokół pogromu w Jedwabnem w 1941 roku. Opowiada o uczniach i uczennicach jednej klasy szkoły powszechnej, Polakach i Żydach z małego miasteczka na wschodzie Polski. Słobodzianek przedstawia ich losy od lat 20. ubiegłego wieku aż po współczesność. Razem uczą się, bawią, wchodzą w dorosłość, aby podczas wojny stać się dla siebie katami i ofiarami."

Taka informacja o książce, która zwyciężyła, znalazła się na oficjalnej stronie Nagrody Nike. Z ogromną ciekawością sięgnę po dramat, zainteresowana podwójnie - i ze względu na moje przygody z literaturą, i ze względu na teatralne inklinacje.