piątek, 31 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 13

 31 grudnia 2021 r.

Smutne przedpołudnie, pogrzeb Ojca mojej przyjaciółki, Beatki. I przypomnienie wiersza, który napisałam już dość dawno temu, a który wciąż aktualny...


Ojcowie odchodzą
 
Jest październik, na cmentarzu musi padać,
a ciśnienie mocno przyciska do ziemi. Pogrzeby
jesienią są trudniejsze niż zwykle – szepcze ktoś
za plecami. Coraz częściej stajemy razem w deszczu,
 
w śniegu, w słońcu – podkreślić stan aktualny
– zmienia się tylko pogoda. Sceneria taka sama:
droga i kwiaty, groby i ludzie, pochmurne
garnitury z garsonkami. Umieranie naszych ojców
 
przebiega regularnie, co kilka miesięcy
odchodzi następny. Jesteśmy wtedy obecni,
nieco niepotrzebni, rozsypani w słowach,
z których trudno się rozliczyć. Ojcowie
 
odchodzą, zostają jeszcze
czekające cierpliwie matki.

z tomu "rzeczy pospolite" 

czwartek, 30 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 12

 30 grudnia 2021 r.

Dziś mieliśmy akcję pod hasłem "straż pożarna". Po południu, kiedy powoli zamierzałam zbierać się do mamy, zadzwoniła Ania. Zapaliły się sadze w kominie, straż pożarna przyjechała, wszyscy na podwórko musieli wyjść, trzeba zabrać mamę, bo nie wiadomo, ile potrwa akcja. 

Więc sprawnie się opatuliłam, wyszłam na zewnątrz i odetchnęłam, że odwilż i że nie stoją na mrozie. Autko - kierunek Osiedlowa. Już z daleka widać było migające światła wozów strażackich, podjechałam z jednej strony, zatrzymałam się, a tam - nasi strażacy, aż odetchnęłam widząc życzliwych ludzi, dzięki chłopaki! Okazało się że nie przejadę, bo zaraz podnośnik się pojawi, więc zawróciłam. Z drugiej strony, powolutku dotarłam, załadowaliśmy mamę i przywiozłam do domu. Dobrze, że schodki nie są wysokie, więc powoli weszliśmy do mieszkania. Ogarnęłam mamę, a za moment przybyli Ania z Tymkiem - okazało się, że nie wiadomo, kiedy będzie można wejść do domu. Więc herbata gorąca i czas na pogadanie. Ania powiadomiła Jagodę, więc i ona dołączyła. Grzegorz czekał, aż straż załatwiła, co trzeba, potem jeszcze kominiarz dotarł odnaleziony przez mego brata. I właśnie przed chwilą cały zestaw rodzinny pojechał do domu. Zrobiło się cichutko.

Uff, dobrze, że nic się złego nie stało.

Z rzeczy innych - wspólnie wysłuchaliśmy w tym czasie w Radiu Białystok audycji Marcina Glińskiego pt. "Portret Grzegorza Radziewicza". Bardzo dobra robota, panie Marcinie. :)

O, tu można posłuchać: Portret Grzegorza Radziewicza

wtorek, 28 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 11

 28 grudnia 2021 r.


Zdaje się, że w końcu przegapiłam jeden wpis. Wczorajszy. Ale po ogarnięciu mamy zaczytałam się tak, że nie miałam sił na włączanie komputera i całej reszty. Tym bardziej, że ostatnie pięć dni spędziłam na wyjeździe. 

Kto mnie zna z bliska wie, że wyjazd nie był daleki - dziesięć minut spaceru, bo tyle dzieli mnie od mojego domu rodzinnego, gdzie mieszka mama. W każdym razie brat z bratową i dziećmi ruszyli na drugi koniec Polski, a ja rządziłam z mamą. Piszę niby żartobliwie, ale tak naprawdę to bycie matką własnej matki jest bolące. Kiedy patrzy się, jak osoba, która ogarniała cały codzienny świat, która dała z siebie wszystko, żeby nam - dzieciom było lepiej, jest zagubiona, zapominająca wszystko i tak nieporadna, że serce się kraje, nie jest łatwo. Uch, trudny to temat. 

Ale dziś rodzinka powróciła i znów jestem u siebie. Jednak co swoje łóżko, to swoje... ;)

niedziela, 26 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 10

 26 grudnia 2021 r.

Ile razy oglądałam w necie filmiki/zdjęcia z kotami atakującymi choinki, wydawały mi się nieco naciągnięte, nieco spreparowane... Ale dziś po obejrzeniu szaleństw kota będącego własnością mego siostrzeńca Filipa, będę wierzyć wszystkim kotom w choinkach. Oto dowód, zdjęcie sama uczyniłam. Specjalnie zakupiona sztuczna choinka jest ulubioną zabawką...



sobota, 25 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 9

25 grudnia 2021 r.

Uwielbiam kutię, makowiec, łazanki z makiem... Myślę, że to dlatego, że kojarzą mi się z dzieciństwem, to jeden z moich tzw. smaków dzieciństwa. Co jeszcze? Pomarańcze, och, przywożone do Polski raz w roku, znaczy dostępne dla Polaków raz w roku, wkładane do paczek świątecznych, przepyszne, soczyste i słodkie - smak dzieciństwa i smak świąt. 

Smak sopli... Wcale się teraz nie dziwię, że dopadały mnie koszmarne anginy, ale nic lepiej nie gasiło pragnienia po godzinach zjeżdżania z górki na sankach... albo na foliowych workach wypełnionych sianem... A później powroty do domu i czekanie na klatce schodowej, żeby z rękawiczek, które układaliśmy na malutkim grzejniku przy wejściu odkleił się zbrylony śnieg. I tak był ochrzan za mokre rzeczy, ale co tam, warto było.

I mam jeszcze w głowie wspomnienie siebie - może 4-5-letniej zjeżdżającej na małych niebieskich nartach z tej górki, na której obecnie stoi szkoła. No i poczułam się jak dinozaur... Pamiętam czasy, kiedy tam była tylko fantastyczna górka i NIE BYŁO SZKOŁY.



piątek, 24 grudnia 2021

Mój dziennik - życzenia - wpis nr 8

 24 grudnia 2021 r.

Jest wigilijny wieczór, a ja czuję się zmęczona. Chyli się ku końcowi ten rok, a ja czuję się zmęczona. Zmęczona światem, który zrobił się taki trudny. I wiem, że nie ja jedna odczuwam to zmęczenie. Pamiętam czasy komuny, dorastanie w tych czasach, pamiętam rok 1989 i nadzieję, że teraz już będzie dobrze, pamiętam lata 90, poczucie zmian, wolności... A teraz, na progu 2022 roku doświadczam tego ciężaru, który wiąże się i z pandemią, i z cierpieniem ludzi, i sytuacją na granicy, ale i tym, co dzieje się między ludźmi, z wielkim dzieleniem. A ja chciałabym dodać do dzielenia jedno malutkie "się", żeby zamiast dzielenia było DZIELENIE SIĘ. Dobrem, sercem, życzliwością, wsparciem, pomocą. Dzielenie się z człowiekiem. Z innym. Bądźmy dobrzy dla innych i dla siebie, także dla siebie nawzajem. Więcej aniołów życzę wszystkim. Spotykania aniołów i stawania się aniołem.




czwartek, 23 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 7

 23 grudnia 2021 r.

Padając na nos, kilka chwil przed północą, dopadłam do komputera. Co dzisiaj?

Rano przedświąteczne ogarnianie i czekanie, czekanie na autko, bo od poniedziałku w naprawie, a trzeba wyskoczyć i zakupy zrobić... No i około południa telefon od Mariusza, kombinowanie podwózki (ludzi dobrych woli mnóstwo, Ewuni dziękuję). Niestety, mój Mundzio bardzo pełnoletni, baaardzo... Kiedy kupowałam autko, już miało 11 latek, a że nim jeżdżę 10 lat, to łatwo policzyć... Trzeba myśleć o nowym, uch... Nie znam się, nie wiem, co warto, brrr, nie znoszę kupowania samochodów! Liczę, że dobrzy ludzie pomogą.

Cóż dalej - trochę czasu w sklepie, powrót, chwila w domu, wieczorem jak zwykle - u mamy. Nastrój świąteczny, Jagoda ubrała choineczkę u babci... Ogarniam mamę i do domku, tutaj to to, to owo i północ tuż tuż. Czas do łóżka, które dziś wyjątkowo kuszące. :)

środa, 22 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 6

Jejku, jejku, autko jeszcze u mechanika. Martwię się, bo tylko jutro i wigilia, a tu konieczność sprawunków kilku uczynienia. No ale mam mieć przed świętami, to będę miała...

Notkę dzisiejszą planuję krótką, bo dzień męczący; w pracy - jak to w pracy. Na polskim Herakles oraz jego 12 prac - cóż za skomplikowana historia. :) Później dom, ogarnięcie mamy i powrót w mroźną noc, nagrywanie pewnego filmiku. Teraz oddech.

Ze szkolnej biblioteki pożyczyłam stosik książek na święta, mam nadzieję na trochę czasu w tym świątecznym okresie. Stosik wygląda o tak:


Miłe plany czytelnicze. Ciekawa jestem, czy inni również robią na święta oprócz zapasów kulinarnych, zapasy książkowe. :)

wtorek, 21 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 5

21 grudnia 2021 r.

No i proszę, mamy początek astronomicznej zimy, za chwilę święta, a ja już popełniam wpis nr 5. Pytałam dziś uczniów moich, jak tam dzienniki. Niektórzy prowadzą, niektórzy zaczynają... Jestem bardzo ciekawa tych zapisków. A ile będę miała do czytania, hohohohoo... 

W ciągu tygodnia dni wyglądają dość podobnie. Od rana w pracy, język polski z moją Va. Czasownik. Ach te części mowy... Koniec roku kalendarzowego się zbliża, więc różnego rodzaju podsumowania, wyliczenia, sprawdzanie danych. Rozstrzygaliśmy też w naszym Kasztanowym Przedszkoly konkurs na najpiękniejszą rodzinną ozdobę świąteczną. Ależ śliczne prace, poczułam się zainspirowana. 

Po pracy w domu obiadek, krzątanina okołoświąteczna, planowanie zakupów. Niestety, autko u mechanika, czas było wymienić klocki hamulcowe i oczywiście coś tam jeszcze przy okazji Mariusz sprawdził, dobra dusza, ale mam przed świętami odzyskać mego Edmunda (dla przyjaciół - Mundek). ;)

Wreszcie jak zwykle do mamy, mało się rusza, więc ćwiczeń delikatnych troszkę, a później jak zwykle - kąpiel, kolacja, leki i do łóżeczka. A ja spacerkiem w mroźną noc do domu. I teraz, wieczorem, mam czas na film, na książkę, na scrabble czy rozmowy. 

Dzień jak co dzień.

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 4

20 grudnia 2021 r.

Od dziś trzy dni zdalnego. Nie lubię, nie lubię. Zwłaszcza gdy - jak dzisiaj - wszystko się przycina. I Librus, i GWO, i nawet Teamsy nie chciały udostępnić mojego pulpitu, wrr. A miałam przygotowaną interaktywną gramatykę i działania z czasownikiem. Musieliśmy poprzestać na zwyczajnych papierowych ćwiczeniach, niestety. 

W pracy, jak to zwykle w pracy - poczta, dokumenty, różne sprawy i sprawki. Zaczęłam także układanie planu lekcji na nowy semestr. Tutaj będzie tzw. "lokowanie produktu". Korzystam z librusowego programu i chociaż sporo czasu wymaga wprowadzenie danych - klas, nauczycieli, lekcji itd., a na półrocze dokonanie zmian, to kiedy przypomnę stary sposób układania... to ufff, wzdycham z ulgą. Przez wiele lat układałam plan lekcji na tzw. "kołkach". Kołeczki były w różnych kolorach, a każdy kolor oznaczał innego nauczyciela... Co będę opowiadać, muszę zrobić zdjęcie tego planu, może nie zapomnę jutro. Bywało tak, że plan był prawie-prawie gotowy i okazywało się, że nie da się jednak ułożyć do końca, trzeba było rozwalić ułożone i zaczynać od nowa. Uch! No ale teraz komputer, program, tyle, że po tych kolorowych karteluszkach oczy zmęczone bardzo. 

A wczoraj dotarła do mnie bardzo miła wiadomość, którą się już na FB pochwaliłam. Ukazała się antologia „30/30. 30 poetek i poetów – 30 lat Serii Poetyckiej SLKKB”, czyli podsumowanie trzydziestu lat pracy wydawniczej Stowarzyszenia, wybór wierszy trzydziestu autorek i autorów, których tomy poetyckie ukazały się w tym czasie w Serii Poetyckiej. A ponieważ mój debiutancki tom "lewa strona" ukazał się dzięki SLKKB, mam zaszczyt znaleźć się w owej trzydziestce, obok wspaniałych poetek i poetów.

Stowarzyszenie Literackie im. K. K. Baczyńskiego organizuje konkurs imienia tegoż poety. Wysłałam na ten konkurs w 2008 r. zestaw wierszy, które otrzymały główną nagrodę. Pamiętam do tej pory to moje zaskoczenie. Zostałam zaproszona na scenę, w zwyczaju jury było przeprowadzanie rozmów z laureatami. I pierwsze pytanie, które padło, brzmiało: "Pisze pani świetne wiersze, dlaczego jeszcze nie ma pani wydanego tomu poezji?" Odpowiedziałam - zgodnie z prawdą -"Ponieważ nikt mi jeszcze nie zaproponował wydania książki". "To my proponujemy, czy pani się zgadza?". Nieświadoma, na co się porywam, wyraziłam zgodę. I tak się moje książki pojawiły na świecie.

Dlatego - niech żyje SLKKB! Wiwat!

 

niedziela, 19 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 3

 19 grudnia 2021 r.

Niedziela minęła spokojnie. Interesujący zaś był wieczór - wigilijne spotkanie w naszym Ośrodku Kultury. Życzenia, serdeczność, ubieranie choinki. Świetny pomysł ze świątecznymi kalamburami. Jak pokazać "pasterkę", "wolne miejsce przy stole" lub koledę "Tryumfy Króla Niebieskiego"? Poradziliśmy sobie jakoś, ale co się naśmieliśmy - to nasze. A później wigilijne przysmaki i śpiewanie kolęd, taki nam się zespół założył - ja z Zosią, Krzysiek z gitarą, Henryk z akordeonem. Ho, ho! 

sobota, 18 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 2

18 grudnia 2021 r.

Sobota, nic takiego. Dłuższe spanie, trochę leniuchowania porannego w łóżku. Trochę czytania. Później porządki sobotnie, zakupy. Coraz krótszy dzień, czekam na przesilenie. 

Dziś jeszcze - książka, herbata z sokiem z czarnego bzu i o 21.00, jeżeli nie zagapię się, turniej scrabblowy. :)

Sobota, nic takiego - oddech po intensywnym tygodniu.

piątek, 17 grudnia 2021

Mój dziennik - wpis nr 1

 17 grudnia 2021 r.

No cóż, no cóż... Jak to mówi mądre przysłowie "Słowo się rzekło, kobyłka u płotu" (a propos's pochodzenia tego przysłowia - pamiętam, jak wyczytałam w Wikipedii, jaką ma genezę, o tu: KOBYŁKA U PŁOTU). Wymyśliłam na trzy najbliższe tygodnie dla mojej Va projekt. Pisanie dziennika. I żeby nie było im smutno, obiecałam, że również będę prowadzić zapiski. Regularne, w miarę możliwości nawet codziennie. A kiedy zajrzałam dziś do reteskowa, czyli tutaj, okazało się, że bardzo zaniedbałam mój blog. I moja obietnica dla uczniów sprawi, że wrócę do notatek.

Jak dzień wyglądał? Pracowicie, intensywnie. Rano, po siódmej, byłam w szkole, ponieważ od 7.30 mieli zgłaszać się rodzice uczniów po laptopy wypożyczane na czas zdalnej nauki. Po ósmej zastąpiła mnie jedna z koleżanek, ponieważ wędrowałam na lekcję. Porozmawialiśmy sobie z uczniami o pamiętniku i dzienniku, czym się różnią, w czym są podobne i opowiedziałam o projekcie, a po wszystkim pośpiewaliśmy kolędy, gdyż przyniosłam gitarę. Ha! Chyba byli zaskoczeni, że potrafię grać. A na przerwie pogadaliśmy sobie o różnych innych sprawach. Lubię rozmowy z nimi. :)

Później byłam na obserwacji lekcji, fajnej lekcji języka angielskiego. I dzieciaki mnie też zaskoczyły, bo zapytały, czy umiem grać (biegłam z lekcji w Va bezpośrednio na ten angielski z gitarą). No to sobie kolędkę trzasnęliśmy na przerwie i w IIIa. Super!

Wróciłam do sekretariatu, a tam obowiązki, laptopy, telefony... Życie. Pod koniec dnia wyskoczyłam pomóc przygotować naszą szkolną malutką wigilię. Każdy z uczestników coś przygotował i jak zwykle - okazało się, że stół się przysłowiowo "ugina". I na spotkaniu były dobre słowa, był śmiech, żarty, wspólne śpiewanie kolęd. Dobry czas.

A jeszcze później wpadłam na chwilę do domu, lekko się ogarnęłam i za godzinkę pojechałam do mamy. Tam zrobiłyśmy (ja i moja siostra cioteczna) spotkanie online między dziewięćdziesięciodwuletnią ciocią a moją osiemdziesięciotrzyletnią mamą. Ach, ta technika! A później pomoc mamie, jak co dzień wieczorem. I po 20.00 do domku. Dłuuuuugi dzionek.

A teraz piszę tę kilometrową notatkę, przeglądam FB, gawędzę to z tym, to z owym i słucham Chopina w wykonaniu Bruce Liu.

Ciekawe, czy któryś z uczniów przebije długość mojego zapisu. ;)

wtorek, 13 lipca 2021

środa, 12 maja 2021

Krótka piłka

Cykl filmów promujących polską poezję współczesną przygotowuje Izabela Fietkiewicz-Paszek, poetka i bibliotekarka. Zapraszam!



sobota, 3 kwietnia 2021

Już czas...

 ...żeby zostawić Wam parę słów. Trudny był ten rok, z różnych względów. I pandemicznych, i osobistych, prywatnych. Dziękuję za obecność, dobre słowo, żart, za wysłuchanie, kiedy bardzo bolało.

Myślę teraz o Was, o tych, którzy czytają ten tekst: niech się odradza to, co dobre, we wszystkich sferach. Niech Wam będzie dobrze, miejcie wiele powodów do radości, do zachwytów, do poczucia, że ma się swoje miejsce na ziemi i ma się kogoś bliskiego.

I radosnego świętowania Wam życzę, dobrego czasu, spokojnego... Wesołych Świąt!



sobota, 20 marca 2021

Czy wyobrażałeś sobie śmierć?

 – Czy wyobrażałeś sobie swoją śmierć? – dzień był słoneczny tak bardzo, jak tylko może być słoneczny lipcowy dzień nad jeziorem, gdy od upału ratuje tylko możliwość zanurzenia się w wodzie. Małgorzata zadała pytanie przyglądając się pod słońce swoim dłoniom. Wydawało się, że jeżeli światło zwiększy natężenie, zobaczy wnętrze ciała – żyły, ścięgna, delikatne kostki palców.

– Co takiego? – senny głos obok zabrzmiał leniwie. Marcin, wyciągnięty na pomoście, przysypiał po przepłynięciu jeziora, przyjemnie zmęczony.

– Pytam, czy wyobrażałeś sobie śmierć?

– Ale że jak wygląda? Że z kosą, w przezroczystej sukni na kościach?

– Swoją! Swoją śmierć! – dziewczyna usiadła nagle. – Czy ty mnie słuchasz?

– Przecież widzisz, że śpię – chłopak przeciągnął się i poprawił ręcznik pod głową. Czerwono-niebieska krata koca przesunęła się na pomoście. – Jezioro trochę dało mi w kość dzisiaj, dawno tyle nie pływałem.

– No to co z tą śmiercią? Wyobrażałeś sobie?

– Doświadczyłem.

– Jak to doświadczyłeś? – Małgosia wpatrywała się w leżącego mężczyznę, który spojrzał na dziewczynę osłaniając ręką oczy od słońca.

– To było trzy lata temu, nie znaliśmy się jeszcze, nad jezioro jeździłem z kumplami z klasy. I po maturze zaplanowaliśmy weekend świętowania. Wynajęliśmy domek, żadnych dziewczyn – mówiliśmy – męskie świętowanie. Czerwiec był gorący, wylegiwaliśmy się nad wodą, graliśmy w karty, piliśmy piwo. Nie pilnowaliśmy języka, niewybrednie komentowaliśmy plażowiczów, ot banda rozwydrzonych gówniarzy, którzy myślą, że nikt im nic nie może zrobić. Pływanie nocą wymyślił Błażej. Zawody – Marcin także usiadł. – Kto pierwszy opłynie wyspę. Nie, nie byliśmy pijani, ot – kilka butelek na łebka w ciągu całego wieczoru. Zachowywaliśmy się jak rozdokazywane psiaki, pobiegliśmy nad tę wodę i każdy starał się być pierwszy. Nie, nic się nikomu nie stało – chłopak zauważył przestrach w oczach dziewczyny – ale nigdy nie zapomnę tych zawodów. Zawsze pływałem nieźle, na basen zapisał mnie ojciec jeszcze w przedszkolu, co roku w wakacje jezioro, więc zawody nocą – rewelacja.

Przez chwilę oboje milczeli, Małgorzata spojrzała uważnie, jakby pytała, co dalej?

– Szybko wyprzedziłem pozostałych, opłynąłem wyspę, chłopcy zostali z tyłu. I wtedy poczułem to. Jak gdyby wpełzło coś we mnie, wniknęło z czarnej wody, wodorosty zaczęły muskać łydki, poczułem skurcz i spanikowałem. Miałem wrażenie, że coś wciąga mnie do wody, znalazłem się w czarnej misie jeziora – bezwolny, bezwładny. To było kilka, kilkanaście może sekund, ale widziałem siebie – jakby z zewnątrz, jakby ze środka – jak opadam na dno, jak wodorosty związują mi nogi, krępują ręce, jak leżę nieruchomy i powoli przerasta mnie trzcina. Nie wiedziałem, co robić, w głowie miałem pustkę, jakbym zapomniał o wszystkich radach instruktorów. Czerń i cisza. Opadanie… – Marcin wstał, zrobił parę kroków, odwrócił się w stronę jeziora. Małgosia przerażona patrzyła na odcinającą się od błękitu wody i nieba postać. Zerwała się nagle, podbiegła i przytuliła się do pleców chłopaka mocno obejmując go w pasie. Stali tak przez moment. Wreszcie Marcin odwrócił się i gładził zmierzwione włosy dziewczyny.

– No już, już, przecież to tylko opowieść. Nic się nie stało. Usłyszałem zaniepokojone wołanie Błażeja, kilka ruchów i już leżałem na plecach, sięgałem do łydki, naciągałem mięsień i zanim dogonili mnie kumple, wychodziłem na brzeg. Owszem, sponiewierany, owszem, przestraszony, ale cały i żywy. Nawet nie opowiedziałem o tym momencie szaleństwa chłopakom. Po co? Jeszcze wyśmieliby mnie. Ale od tamtej pory nigdy nie wchodzę do wody nocą. Tak wygląda moja śmierć – czarna, mokra i niema.

CDN

wtorek, 16 lutego 2021

Mój pierwszy konkurs poetycki

Rok 2005. Publikuję od jakiegoś czasu wiersze na portalu poezja-polska.pl. Słyszę ponaglenia: zrób coś ze swoją poezją, wyślij może na jakiś konkurs czy co... No dobrze, myślę, szukam konkursów i w oko mi wpada piękny Konkurs Poetycki im. H. Poświatowskiej w Częstochowie. Patronka rozczulająca, jest kategoria "przed debiutem" no i - w razie jakiegoś wyróżnienia - z Białegostoku mam pociąg do Częstochowy, co wcale nie jest nieistotne, bo wydostać się z mojego końca świata nie było łatwo. I pewnego razu otrzymuję telefon z zaproszeniem na rozstrzygnięcie konkursu i informacją, że jestem w gronie laureatów. Z wrażenia siadam, a później w którymś wywiadzie opowiadam o tym - często mi się zdarza "z wrażenia" powiedzieć coś "zabawnego", z czego nie jestem zbyt zadowolona... Jest więc Częstochowa, jest wsparcie przyjaciół mi towarzyszących, jest wieczór w Teatrze im. Adama Mickiewicza. Rozpoczęcie. Na scenę wychodzi aktor i... czyta mój wiersz "świat urodził się pomarańczą". Drżą ręce, nogi, kolana, drżę wewnętrznie. Otrzymuję główną nagrodę w kategorii "przed debiutem". Przede mną jeszcze debiut w wydawnictwie pokonkursowym, debiut w czasopiśmie (nieodżałowane krakowskie "Studium" i korespondencja z Romanem Honetem), przede mną debiutancki tom "Lewa strona". Wspominam i czuję wzruszenie. Oto zestaw uhonorowanych laurem wierszy:

 

świat urodził się pomarańczą


wariatka usiadła przy drodze
zszywa stopy ścieżką z dzieciństwa
rozbiegły się w cztery strony świata

zna smak mięty melisy i szałwi
do szaleństwa wciera w język 
żyłki znajomych listków

bo świat urodził się pomarańczą
– śpiewa – ach pomarańczą

wariatka znów smakuje
porowate smugi słodyczy

jak pomarańcze krążą
– śpiewa – ach jak krążą

światem kołysze liść
wariatka pozwala
podnosić się i opuszczać

 
 

dzień gdy wariatka nadaje sobie imię


palce na zmarszczkach – wygładzić
popatrzeć w odbicie światła
rozszczepić jak pryzmat

wariatka przeczekuje złe wpływy
odbija się od księżyca w pełni

teraz będziesz nazywać się sonia
ach cóż za imię: sonia sonieczka

ujmuje za brzeg życie i tańczy
w kałuży zamacza dzień
śpiewa w ucho powietrza

ach cóż za imię: zielonooka sonia
takie imię to skarb – ach – prawdziwy skarb

wariatka rozśpiewuje się
w nieprzystających powtórzeniach

gdy zechcę będę zośką
zakasam szaleństwo
innym razem powiem: sofi
tak z francuska so – fi
przyciskając odpowiednio głos
jak me – sje albo bą – żur
och - będą mówić - prawdziwa
z ciebie soniu dama

wariatka zamyka oczy
potem otwiera na nowe życie

jestem sonia

 

sonia zanurza się w wodzie starając się przejść na drugą stronę

chcę zapomnieć na zawołanie
zacisnąć w pamięci to miejsce
do którego boję się wrócić

na piasku smugi jak gdyby pisane otwartą dłonią
woda niesie ze sobą wszystkie kolory znaczeń
sonia wybiera zieleń przeplecioną pajęczyną światła
wkracza w sieci plecione ze słonecznych rombów

chcę zawisnąć w bezruchu
zabierz mnie szybką smugą
wytop odpryski uczuć

woda podchodzi nieuchronnie jak codzienne rytuały
falą kreśli łagodne szlaki przełamując wszelkie opory
sonia pomiędzy palcami przesiewa zdziwione krople
podstawia ciche ciało pod spływającą pieszczotę

chcę już być po drugiej stronie
klękać z twarzą pokrytą patyną
jakby nalotem nieśmiertelności


sonia kocha

myśli że jeżeli zasłoni oczy 
nie zobaczy – ot – wariatka


kocham cię

zabrania tworzyć cokolwiek nowego w chwili
każe zamierać postaciom tworzącym nowe
poznaje zarysy ciała i wtapia się

nauczę podkreślać ciało
wyczuwać drżenia
kiedy sam cichniesz
i mówisz: cicho cicho

nauczę kołysać chwile
przetłumaczę miejsca do których
tylko my pasujemy

jeszcze o tym nie wiedzą
że oddech może parzyć
bogaci przeczuciem

kocham cię
kocham cię

chwila na którą nie ma słów

 

sonia kolejny raz poddaje się utracie

najpierw odwraca się by zmienić
bieg upartej rzeczywistości

tańczy

taniec dłoni obiera do czysta każdą przeszkodę

nałożę na siebie wieczory
schodzące jasną kreską

ale oszustwo znów dotyka
i sonia zwija się by ukryć
nagle objawiony brak

ach jak pięknie cierpię
śpiewa – spójrzcie jak pięknie
może to was zadowoli

liczy że może wreszcie odbiorą jej
przymus kreślenia umierających przyszłości