– Czy
wyobrażałeś sobie swoją śmierć? – dzień był słoneczny tak bardzo, jak tylko
może być słoneczny lipcowy dzień nad jeziorem, gdy od upału ratuje tylko
możliwość zanurzenia się w wodzie. Małgorzata zadała pytanie przyglądając się
pod słońce swoim dłoniom. Wydawało się, że jeżeli światło zwiększy natężenie,
zobaczy wnętrze ciała – żyły, ścięgna, delikatne kostki palców.
– Co takiego? –
senny głos obok zabrzmiał leniwie. Marcin, wyciągnięty na pomoście, przysypiał
po przepłynięciu jeziora, przyjemnie zmęczony.
– Pytam, czy
wyobrażałeś sobie śmierć?
– Ale że jak
wygląda? Że z kosą, w przezroczystej sukni na kościach?
– Swoją! Swoją
śmierć! – dziewczyna usiadła nagle. – Czy ty mnie słuchasz?
– Przecież
widzisz, że śpię – chłopak przeciągnął się i poprawił ręcznik pod głową.
Czerwono-niebieska krata koca przesunęła się na pomoście. – Jezioro trochę dało
mi w kość dzisiaj, dawno tyle nie pływałem.
– No to co z tą
śmiercią? Wyobrażałeś sobie?
– Doświadczyłem.
– Jak to
doświadczyłeś? – Małgosia wpatrywała się w leżącego mężczyznę, który spojrzał
na dziewczynę osłaniając ręką oczy od słońca.
– To było trzy
lata temu, nie znaliśmy się jeszcze, nad jezioro jeździłem z kumplami z klasy.
I po maturze zaplanowaliśmy weekend świętowania. Wynajęliśmy domek, żadnych dziewczyn
– mówiliśmy – męskie świętowanie. Czerwiec był gorący, wylegiwaliśmy się nad
wodą, graliśmy w karty, piliśmy piwo. Nie pilnowaliśmy języka, niewybrednie
komentowaliśmy plażowiczów, ot banda rozwydrzonych gówniarzy, którzy myślą, że
nikt im nic nie może zrobić. Pływanie nocą wymyślił Błażej. Zawody – Marcin
także usiadł. – Kto pierwszy opłynie wyspę. Nie, nie byliśmy pijani, ot – kilka
butelek na łebka w ciągu całego wieczoru. Zachowywaliśmy się jak rozdokazywane
psiaki, pobiegliśmy nad tę wodę i każdy starał się być pierwszy. Nie, nic się
nikomu nie stało – chłopak zauważył przestrach w oczach dziewczyny – ale nigdy
nie zapomnę tych zawodów. Zawsze pływałem nieźle, na basen zapisał mnie ojciec
jeszcze w przedszkolu, co roku w wakacje jezioro, więc zawody nocą – rewelacja.
Przez chwilę
oboje milczeli, Małgorzata spojrzała uważnie, jakby pytała, co dalej?
– Szybko
wyprzedziłem pozostałych, opłynąłem wyspę, chłopcy zostali z tyłu. I wtedy
poczułem to. Jak gdyby wpełzło coś we mnie, wniknęło z czarnej wody, wodorosty
zaczęły muskać łydki, poczułem skurcz i spanikowałem. Miałem wrażenie, że coś
wciąga mnie do wody, znalazłem się w czarnej misie jeziora – bezwolny,
bezwładny. To było kilka, kilkanaście może sekund, ale widziałem siebie – jakby
z zewnątrz, jakby ze środka – jak opadam na dno, jak wodorosty związują mi
nogi, krępują ręce, jak leżę nieruchomy i powoli przerasta mnie trzcina. Nie
wiedziałem, co robić, w głowie miałem pustkę, jakbym zapomniał o wszystkich
radach instruktorów. Czerń i cisza. Opadanie… – Marcin wstał, zrobił parę
kroków, odwrócił się w stronę jeziora. Małgosia przerażona patrzyła na
odcinającą się od błękitu wody i nieba postać. Zerwała się nagle, podbiegła i
przytuliła się do pleców chłopaka mocno obejmując go w pasie. Stali tak przez
moment. Wreszcie Marcin odwrócił się i gładził zmierzwione włosy dziewczyny.
– No już, już,
przecież to tylko opowieść. Nic się nie stało. Usłyszałem zaniepokojone wołanie
Błażeja, kilka ruchów i już leżałem na plecach, sięgałem do łydki, naciągałem mięsień
i zanim dogonili mnie kumple, wychodziłem na brzeg. Owszem, sponiewierany, owszem,
przestraszony, ale cały i żywy. Nawet nie opowiedziałem o tym momencie
szaleństwa chłopakom. Po co? Jeszcze wyśmieliby mnie. Ale od tamtej pory nigdy
nie wchodzę do wody nocą. Tak wygląda moja śmierć – czarna, mokra i niema.
CDN