piątek, 28 maja 2010

Rodzaje kwiatostanów

Jakiś czas temu zainteresowana pewną roślinką dopytywałam zaprzyjaźnioną Panią Biolog o rodzaje kwiatostanów. A dziś, ku memu zadowoleniu, dostrzegłam w rękach jednej z Pań od przyrody tę oto planszę, którą skserowałam, zeskanowałam i z dumą prezentuję. ;)

Oczywiście dołączam nazwy schematów kwiatostanów:
A - grono, B - baldachogrono, C - kłos, D - kłos złożony, E - kolba, F - wiecha, G - wiecha złożona, H - baldach, I - baldach złożony, J - główka, K - koszyczek, L - sierpik, M - wachlarzyk, N - wierzchotka dwuramienna.

Czysta poezja. :)))


wtorek, 18 maja 2010

Miasteczko - część II

Sen był dziwny. Goląc się w hotelowej łazience nie mógł przypomnieć, komu bądź czemu przyglądał się, stojąc nad brzegiem stawu, a właściwie nad kilkoma stawami, które dzieliły groble i zastawki. Zdawało mu się, w tym śnie, że idzie, podnosi i opuszcza te zastawki, woda przelewa się ze stawu do stawu, a on szuka i szuka... Swoją drogą, jeszcze miesiąc i może być całkiem ciepło, ciekawe czy gdzieś w okolicy jest jakieś kąpielisko. Musi się od czasu do czasu poruszać, bo od siedzenia w papierach bynajmniej nie przybywa tężyzny. W głowie układał plan dnia: śniadanie (nie, nie w hotelu, jakiś sklep po drodze), a potem biblioteka i ogólny przegląd – oczywiście nie zamierzał sprawdzać wszystkiego, etap lektur szkolnych miał dawno za sobą. Interesował się wąskim zagadnieniem epistolografii przełomu XVIII i XIX wieku, a jakimś cudem w tym miasteczku na końcu świata zachowały się fragmenty, nie wiadomo dokładnie nawet jakie, korespondencji ówczesnych właścicieli pałacu z ówczesnymi wielkimi tego świata, ponoć nawet nieznane listy jakiegoś słynnego pisarza. Wojnę przetrwały ukryte gdzieś przez okolicznych mieszkańców i niedawno przekazane przez tajemniczego darczyńcę pani Jadwidze. Z zastrzeżeniem, że zostaną w miasteczku, nie pojadą do wielkich muzeów. Stąd obecność Piotra. Jako naukowiec „na dorobku” nie zastanawiał się długo, kiedy zaproponowano mu stypendium i opracowanie tego, co odnajdzie. Rektor sam niezbyt wierzył, że może to być cenne odkrycie, ale – wyjaśniał – na wszelki wypadek trzeba sprawdzić, a to akurat pańska działka, panie Piotrze. Piotr wiedział dokładnie, że gdyby było to coś interesującego, zaraz znaleźliby się chętni postawieni nieco wyżej w hierarchii uniwersyteckiej, a tak – jest tutaj, jest maj, a przed nim godziny pracy w chłodzie starej biblioteki. Lubił to. Nawet jeżeli, jak się spodziewał, nic ciekawego nie znajdzie, nie zamierzał cierpieć z tego powodu. Ot, wróci szybciej do wcześniejszych, chwilowo zawieszonych prac. No, panie Piotrze – wyszczerzył się do lustra – świat przed panem stoi otworem! Zachichotał. Ten świat to trzy uliczki na krzyż w zapomnianym miasteczku. Przechodząc namiastkami arterii pomyślał, że zapyta w szkole, na początek pani Jagody, czy ktoś w okolicy nie ma wolnego pokoju i nie chciałby zarobić paru groszy goszcząc naukowca – niekłopotliwego (no raczej...), młodego (hehe) i z perspektywami (taaaa...). Wpadł do szkoły równo z dzwonkiem i miał wrażenie, że za moment pani woźna zapyta go o powód spóźnienia i spisze klasę, żeby donieść wychowawcy.
Pani Jagoda układała w bibliotece karty i po uśmiechniętym dzień dobry wyszła na zaplecze, a za chwilę przyniosła kawę.
– Moja nie będzie taka dobra jak dyrektorska – zaśmiała się – ale na dużej przerwie może pan się zgłosić do gabinetu i pani Ania na pewno zaparzy lepszą.
– O, pani Jagodo, wypiję i taką, tym bardziej, że przydałoby się zjeść śniadanko.
– W hotelu pana nie nakarmili?
– Chyba pani żartuje. Gdybym zaczął jeszcze stołować się w hotelu, to poszedłbym z torbami szybciej, nim bym tu dotarł – śmiał się głośno. I jakoś beztrosko. Dobrze mu robiło to miejsce, przypomniał, że ma poczucie humoru.
– W takim razie, panie Piotrze, proszę na zaplecze, tam wygodniej panu będzie.
– Taaaa... Chodzi pani o to, żebym tych cennych pozycji nie wytłuścił – wskazał na rząd najbliższych książek, zdaje się, że z serii słynnego Harrego Pottera.
– Rozszyfrował mnie pan, a poza tym mam na zapleczu rzodkiewki. Świeżutkie! Przed godziną jeszcze rosły spokojnie w moim ogródku. Do tego biednego serka, który pan ukrywa w reklamówce będą w sam raz – pani Jagoda miała w oczach lekką kpinę.
Po śniadaniu bibliotekarka zaprowadziła go do archiwum.

niedziela, 16 maja 2010

poniedziałek, 10 maja 2010

Prawdziwy świat

Jak to jest z wierszami, że pisze się je sądząc, że oto jesteś odkrywcą myśli, przecierasz szlak, że przed tobą, to nikt wcześniej... O ja głupia... :)

A tymczasem proszę, oto:


Zabawkowy [z rozmów Lali i Ceratowego]
Joanna Lewandowska

tam jest świat mój piesku
za tą szklaną szybą. świat. prawdziwa zima
i mróz. i nawet nie można przylgnąć
nosem bo zaraz przymarzają
im mordki. popatrz Guciu

w taki mróz to się tylko całować
mogą chyba pluszowe zabawki
jak my. nie prawdziwi ludzie.

tu jest świat. zima

Oryginał zamieszczony na nielotce.

sobota, 8 maja 2010

Miasteczko - cz. I

Miasteczko było tak małe, że jeździła tu tylko jedna taksówka. Piotr wysiadł z autobusu i natychmiast poczuł, jak paski plecaka wpijają się w ramiona. Czego tam napakowałem? - przemknęło przez myśl, choć doskonale wiedział, co ciągnie bagaż ku ziemi. Głównie książki, bo nie liczył tych paru szmatek, a laptop przywiózł w oddzielnej torbie. Po wyjściu z autobusu skierować się w prawo, minąć dwa kościoły, po prawej i lewej, nieco w dole ma być widoczny park z pałacykiem w głębi – powtarzał plan. Wcześniej, po prawej, jedyny przyzwoity (ponoć) hotel. Ceny horrendalne. Ale póki co, nie miał wyjścia, musiał zamówić pierwsze noclegi zanim nie znajdzie tańszego kąta. Nie potrzebował wiele – miejsce do spania, miejsce do pracy. Łazienka. Jeżeli chodzi o posiłki, liczył na stołówkę szkolną. Przynajmniej w sprawie obiadów.
Szedł ukosem przez niewielki rynek, przeciął ulicę niezbyt zgodnie z zasadami ruchu. Hotel wyglądał całkiem porządnie, nawet jakieś iglaki w donicach stały obok wejścia. Nachylił się. Cis, Taxus baccata 'Elegantissima', dobry wybór odmiany, przynajmniej nie boi się polskiej zimy. Co jeszcze? Dwa żywotniki, piękne Thuja orientalis 'Aurea Nana', sosna karłowa, Pinus pumila, no no, ktoś tu zna się na ogrodnictwie i specjalnie wybrał wolno rosnące odmiany. Niebieska lobelia, żółte werbeny i biała skalnica ładnie odbijały się od zielonego tła. Może nie będzie tak źle, uśmiechnął się i popchnął drzwi. Dzień dobry, mam zamówiony pokój. Nazwisko, dowód, klucze. Pierwsze piętro, jasne wnętrze. Prysznic. Zbiegł na dół. Teraz reszta spraw. Dawną siedzibę Mięsickich zobaczył już po kilku krokach.
Łaaaaaadnieeeee, myślał przeciągając samogłoski, po prostu łaaadnie. Pałac zanurzony w zieleni, soczystej o tej porze roku, wyglądał jak wycięty z XIX-wiecznej ryciny. Jeszcze chwila i usłyszy turkot kół, obok przejedzie dorożka, roześmiane damy w białych sukniach i z piórami przy kapeluszach. Zaśmiał się, bo zamiast dorożki przemknął tuż za nim wielki tir. No tak, szosa przelotowa. Za bramą boisko i grające w kosza dzieciaki. Gimnazjum? Liceum? Nie pamiętał, jaka szkoła tu się mieści. Chętnie przespacerowałby się po parku, ale najpierw, najpierw sprawy zawodowe. Woźna w niebieskim fartuchu uśmiechnęła się, kiedy powiedział dzień dobry i wskazała drogę do dyrektorskiego gabinetu. Pani dyrektor. Krótki uścisk dłoni i propozycja kawy. Nie odmówił, chociaż domyślał się, że dostanie zalewaną wrzątkiem lurę. Pani Aniu, dwie kawy! Tak, proszę pana, dzwoniono już z uniwersytetu, wiemy o pańskim przyjeździe. Oczywiście, udostępnimy bibliotekę, oczywiście, pomożemy w czym tylko będzie można, mamy tu niewielkie muzeum, a przede wszystkim trochę listów. To chyba najbardziej pana interesuje, prawda?
Kawa była niespodziewanie dobra, żadnych fusów, żadnych rozpuszczalnych świństw, aromatyczna i z ekspresu, miód i niebo w gębie. Zaskoczony stwierdził, że odczuwa coś w rodzaju zadowolenia. Miejsce było interesujące, dyrektorka okazała się całkiem kompetentną osobą i szybko ustalili zasady współpracy. A raczej jego pracy na terenie jej szkoły. Energiczna pięćdziesięciolatka (tak na oko) sprawnie przeszła do podpisania odpowiednich dokumentów, równie sprawnie poznała go z bibliotekarką. Proszę, to pani Jagoda, proszę we wszystkich sprawach polegać na jej wiedzy, przekazuję pana w dobre ręce. Nauczycielka wyglądała jak uosobienie wszystkich bibliotekarek świata. Niewysoka, siwa, włosy upięte w kok, okulary na nosie. Ha! Uśmiechnął się w duchu i wyobraził zakurzone półki i stary katalog, gdzie nic nie można znaleźć, bo tylko pani Jagoda zna klucz. Później, kiedy wrócił do hotelu, myjąc zęby śmiał się do odbicia w lustrze. Zakurzone półki! Stary katalog! Dobrze, że nie zrobił z siebie idioty mówiąc o tym głośno. Biblioteka była jednym wielkim cackiem. Meble (później dowiedział się, że pamiętały ostatnich właścicieli), książki, archiwum, laptop na biurku pani Jagody (ku jeszcze większemu zaskoczeniu okazało się, że babcia całkiem nieźle potrafi się tym sprzętem posługiwać), komputery ustawione na stylizowanych stolikach, to wszystko nieco go zaskoczyło. Nieco. Zachichotał. I dobrze! Może oduczy się wyciągania pochopnych wniosków! Przed pójściem do łóżka sprawdził pocztę, przejrzał jakieś wiadomości, zdążył jeszcze pomyśleć, że musi poszukać tańszego noclegu, inaczej stypendium wystarczy nie do końca roku, ale do końca miesiąca. Póki ciepło, mogę spać w parku, mruknął i pozwolił zagarnąć się snom.

piątek, 7 maja 2010

Konkurs! Konkurs!

Ogłaszam konkurs na podpis pod zdjęciem zamieszczonym poniżej, autorstwa nielotki i wierszalotki. Kiedy zobaczyłam na jej blogu te dwa boćki na kominie kościoła (sic!) obok trzeciego, sztucznego, tudzież dowiedziałam się, że banda boćków żywych sprawiła tęgie lanie sztucznemu (aż się przekrzywił), dostałam ataku śmiechu, który, ilekroć popatrzę na fotografię, powraca. :)

wtorek, 4 maja 2010

Z historii "o życiu" :)

Ponieważ Jo uskarża się, że zaczyna wiać z mojego bloga literacką nudą, historyjka "z dziś", która mnie samą uśmiała. Ostatnie lekcje, próba "Smoczej blagi", spektaklu szykowanego na za dwa tygodnie, więc w stanie bardzo zaawansowanym. Na poprzednim spotkaniu w ciągu dwóch godzin zrobiliśmy sprawne dwie próby, które miały już ręce i nogi. Dziś - masakra, teksty się plączą, dzieciaki zamiast grać, gapią się za okna, ewentualnie okazują swoją żywotność (podziwu godną żywotność dwudziestki piątoklasistów), nic się nie klei, po raz pięćdziesiąty pokazuję już dawno omówione i przećwiczone wejścia... Wreszcie przerywam próbę i każę czorcikom usiąść gdziekolwiek. Zaczynam tyradę... dzieci... tratataaa... tratatatataaa... sami widzicie... plepleple... co się dziś z wami dzieje... Słuchają, kiwają głowami, sami widzą, itp., itd... W końcu Dawid mówi:
- Proszę pani, to może niech pani na nas nakrzyczy?

Na marginesie różnych dyskusji...

"Autor to nie jest narrator i narrator to nie jest autor - tak uczą na najwyższych szczeblach polonistycznych wtajemniczeń i mają rację. Jeśli ja konstruuję postać i jeśli nawet jest to postać wzorowana na mnie samym, jeśli nawet tak jak ja pije i jeśli nawet ma na imię Juruś, to i tak ta postać nie jest mną, na Boga!"

Jerzy Pilch, Pod Mocnym Aniołem

poniedziałek, 3 maja 2010

Urodzinowy prezent :P

Metanarracja na temat mitu Teresy Radziewicz jako nauczycielki życia
Jakub Sajkowski

Szedłem ulicą, samotny jak pies,
Bolało mnie serce i noga
Lecz nagle objawiła się Tess
O Tess! Olaboga!

Gdyby nie Twoje przyjście
Byłbym samotny dalej
Pogrążałbym się pogrążał
W samotnej rozpaczy i szale

Lecz ty przyszłaś w porę
I miałaś dobre słowo
Na moje serce chore
Na to, że mam coś z głową

Lecz trzeźwy umysł mam
Na tyle by dostrzec Ciebie
I nigdy nie będę już sam
Z tobą mi dobrze jak w niebie!


O Jakubie, dzięki. Skręcam się ze śmiechu jeszcze. :)))

sobota, 1 maja 2010

VIII Podlaski Festiwal Nauki i Sztuki

Program na stronie festiwalu, czyli TUTAJ.
Jako jeden z drobnych elementów - spotkanie z autorką "Lewej strony", szczegóły TUTAJ.
Zapraszam. :)