piątek, 24 czerwca 2016

A teeeeeeeeeeeraz... dzień trzeci Festiwalu!

Dzień długi (nawet nie myślałam, że doba potrafi mieć tyle godzin!). Zakończyliśmy rok szkolny maluchów, a o 18.00 na gminnym festynie rok szkolny ogólnie. Jutro zamkniemy w naszej szkole. Tradycyjnie więc dziś - pobudka 6.30, praca, jak zwykle, chwila w domu, potem chwila na festynie i na 20.00 - w BTL-u na spektaklu teatru 

COMPAGNIE LA PENDUE 

POLI DÉGAINE.

Mój Boże. Brakuje mi słów, żeby wyrazić cały kunszt lalkarski dwojga artystów. Cały pomysł prosty, oparty na teatrze ulicznym dla gawiedzi (którą się dziś z przyjemnością staliśmy). Aktorzy grają zza parawanu, bawią się formą, precyzyjni są niezmiernie. No i po prostu bawią, bawią. Godzina śmiechu prawie całej sali za mną. Ach, może napiszę więcej jeszcze później, rozbiorę spektakl na części proste, a teraz wciąż jestem zachwycona.

Po Francuzach spacer do Akademii Teatralnej i tam 

AKADEMIA SZTUK SCENICZNYCH w Pradze

DO LATARNI MORSKIEJ, DO STR. 73.

I mam drugi spektakl, który się rozciąga i rozkleja. Dużo pomysłów właściwie, performance i instalacje, ale... No właśnie, mam ale! I nie zawaham się go użyć!

Wychodzimy po 23.00, ciepła noc, włoska - przypomina mi włoskie noce. Do autka, i fruuu - do domu. Czekam na recenzje.




 

czwartek, 23 czerwca 2016

Dzień drugi...

Właśnie odesłałam (02.30) po korekcie materiały do festiwalowej gazetki i powinnam (02.30!) kłaść się spać, ale wiem, że jeżeli na świeżo nie zapiszę wrażeń, odfruną "jak sen jaki złoty". Nie ma co więc się rozczulać - kilka słów!

Rano - pobudka o 6.30. Praca. Pracaaa. Praaaaaacaaaaaaa. Pracapracapraca. Kawa. Niejedna. O dziwo - mnóstwo energii - zadania do wykonania tak na mnie wpływają. Dzień długi, oj długi... Po pracy na chwilę wpadam pod prysznic (żar z nieba!) i lecę moim nieocenionym Edmundem (dla niezorientowanych - tak się moje autko nazywa - i nie ważcie się śmiać!) do B. Wpadam do teatru, a tam - pustki. No tak, przedstawienie plenerowe. Obiegam kurcgalopkiem budynek. Uff, są, jeszcze nie zaczęli. Na trawce, pod malowniczą grupą drzew ocieniających BTL zaimprowizowana scena i widownia, przed którą za chwilę zaprezentuje się w spektaklu

Hamlet albo odnaleziona czaszka

TÚLAVÉ DIVADLO z Bańskiej Bystrzycy (Słowacja)

w pełni swojego uroku. To rodzaj sztuki, który odwołuje się do sztuki jarmarcznej, ulicznej - aktorzy zabawiają publiczność prowadząc dialog, odwołując się do wszelkich możliwych gagów, skojarzeń i motywów. Przezabawnie, przekomicznie, inteligentnie - słowacka wersja "Hamleta" wzbudza we mnie tyle radości, że chętnie obejrzałabym ją jeszcze raz. Śmieję się i śmieję, i śmieję...

Chichoczę jeszcze długo pod nosem, a nawet i teraz uśmiecham się wspominając tę godzinkę z nieźle podkręconym Szekspirem. O dwudziestej spektakl drugi, czyli

Dziady po Białoszewskim

TEATRU LALKI I AKTORA „KUBUŚ” z Kielc.

Z tym spektaklem mam problem. Rozumiem ideę, rozumiem tę formę i - nudzę się. Wybaczcie, ale to jest pierwszy festiwalowy spektakl, który nie robi na mnie wrażenia. Zastanawiam się, gdzie tkwi błąd - teksty Białoszewskiego bronią się od czasu do czasu w tej konwencji. Są momenty, gdy naprawdę nieźle się dzieje: chyba wówczas, kiedy aktorzy, zamiast opowiadania tekstem MB, a właściwie w trakcie opowiadania wchodzą ze sobą w mocniejsze interakcje, gdy postacie przeciwstawiają się sobie (chociażby sceny z sąsiadką, robotnikami czy hałasami w bloku). Ale większość spektaklu jest grzeczna i poprawna (rzekłabym - szkolna), a animacje średnie, zwłaszcza animacja maski - całkiem możliwe, że jest to efekt porównania z wczorajszym spektaklem Dudy Paivy, który tego rodzaju działania ma opanowane wprost perfekcyjnie.

Cóż - myślę sobie - to kara za to, że zostawiłam mój drogi Trylobit na pastwę samodzielnej próby, a przecież w piątek gramy, gramy! Całkiem przypadkowo trzymamy się dzisiejszych motywów teatru słowackiego - "Misja Bąka i Badyla, czyli Szekspir dla początkujących" również wykorzystuje elementy teatru szekspirowskiego... Scena z czaszką... O tak... Powinniście ją zobaczyć... A! Tak a'propos - zapraszamy w najbliższy piątek na 20.00. Taka mała konkurencja dla wielkiego Festiwalu. ;)

środa, 22 czerwca 2016

Zaczęło się, zaczęło!

Wśród wielu ostatnich życiowych zawirowań zdarzyło się, sama nie wiem jak, że stałam się częścią grupy niezwykłych osób prowadzących warsztaty pisania recenzji teatralnych dla białostockich studentów. Owa grupa zawiązała się przed VIII Międzynarodowym Festiwalem Szkół Lalkarskich "LALKANIELALKA" (program i informacje TUTAJ), by przygotować młodych ludzi do komentowania na bieżąco oglądanych etiud i spektakli oraz pisania recenzji do gazetki festiwalowej. 

I dziś zaczęło się! Niestety, nie mogę oglądać wszystkich spektakli, choć chciałabym. Ale postaram się zapisywać parę słów o tych, które zobaczę. 

A więc dzisiaj (jeszcze dzisiaj, 21 czerwca) w pracy od rana, a że koniec roku, to bardzo gorąco. Po pracy na moment do domu, ogarnięcie - pędzę autkiem, a oczywiście wszyscy jadą za wolno i wszystkie światła czerwone! Docieram na 16.00, korzystam z parkomatu czym prędzej, lecąc kurcgalopkiem, albowiem widzę, że Krzysztof nieco niecierpliwie zerka na zegarek, znaczy na telefon. Reszta grupy w środku - wpadamy na główną salę - nie tutaj, pusto! Lecimy na górę - uff, nie zaczęło się. Ale niestety (w sumie stety, niestety tylko dla nas) - nie zmieścimy się w sali, sporo osób zostaje na korytarzu. Trudno - wychodzimy, żeby przegadać różne sprawy i czekam na spektakl o 17.00 - tym razem odpowiednio wcześniej zajmujemy kolejkę. Wciskamy się, za plecami czuję oddech Wojciecha Malajkata  - tak, tak, TEGO Malajkata, niedawno wybranego rektora Akademii Teatralnej w Warszawie (wygląda jak każdy człowiek, spokojnie). ;) Zaciemnienie i oto...

 pierwszy spektakl - teatr studentów białostockiej AT 

UTOP(JA!)

To dobra etiuda na otwarcie - powiedziałabym: szlachetna. Czysta, precyzyjna. Dwie postacie, motyw powodzi, podnoszącej się coraz wyżej wody. Dwie bohaterki nazywające siebie Augustą i Kleopatrą, powstawanie świata, Adam i Ewa - zabawny teatr cieni, chichoty rozchodzą się po sali. Mamy i wieżę Babel zbudowaną z białych kotar, mamy wspinające się i zwalczające siebie w jakimś pościgu zawodniczki. I zamykanie scen: zgarnianie materiału i wrzucanie do skrzyni - trumny, podestu, postumentu.... Nieuchronnie zmierzamy ku końcowi świata. Jestem łyżką - słyszymy kilkukrotnie. Później będziemy się zastanawiać - czy to symbol egoizmu, owego "JA", które trzeba by utopić? Ludzkiego zjadającego wszystko ego? Ach, jaka szkoda, że nie można go obejrzeć jeszcze raz - tyle się dzieje na scenie. I już - brawa, zakończenie. Z ukłonami wybiegają aktorki - dwie drobne dziewczyny. Przed chwilą zawłaszczyły całą scenę, a teraz stoją skromnie ciesząc się z owacji.

I już - po pierwszym spektaklu. Ogarniamy się naprędce, ponieważ o 18.00 - Teatr Animacji z Poznania, a nim... "nasz" Marcin. Nasz - mój uczeń, grający w pierwszym "Kluczu", z którym kiedyś w wygraliśmy Podlaskie Forum Teatrów Dziecięcych i Młodzieżowych, a na przeglądzie ogólnopolskim zdobyliśmy wyróżnienie. Marcin ukończył naszą AT i wyfrunął, pracuje w Poznaniu. 

Pędzimy do Białostockiego Teatru Lalek, ponieważ tam odbędą się pozostałe spektakle. W holu różnorodni krewni i znajomi królika, rozmowy, tłok, różne języki (taka nasza mała wieża Babel ;)). I zaraz mała scena staje otworem - nieco za mała jak na taki tłum, ale dostajemy się do środka - mam miejsce w I rzędzie! Zaczyna się...


drugi spektakl - Teatr Animacji w Poznaniu

PASTRANA 

Maliny Prześlugi w reżyserii Marii Żynel

Historia oparta na faktach, przekształcona na dramat. O Julii Pastranie na stronie Teatru Animacji, czyli TUTAJ - nie będę przepisywać, skoro ktoś krótko a składnie streścił historię. Chcę się poskarżyć, że spektakl nabiera widza! Wprowadza najpierw w klimat cyrkowej zabawy, pokpiwa, a potem rzuca na głęboką wodę i z satysfakcją patrzy, jak toniemy. Okrutnie się z widzem obchodzi - pozwoli mu się rozluźnić, a następnie mocno "przykłada". Spektakl o ludzkiej kondycji: stajesz się katem i ofiarą, człowiekiem, którego nie chcesz określać mianem istoty ludzkiej i potworem, który może ma w sobie więcej z człowieka niż "normalni" ludzie. Spektakl bolący, bo obnażający widza przed nim samym: zmusza do pytania, ile z monstrum mam w sobie? Wszystko zaś w konwencji trochę cyrkowej, trochę komedii dell'arte - podniszczone lalki, przetarte dekoracje... I Milczący Klaun - Marcin. Trochę demiurg, trochę niezgrabny i pojawiający się na scenie aktor, a trochę zagubiony sprzątacz. Wkomponowuje się w zestaw potworów różnego rodzaju pojawiających się na scenie. Każdy jest ułomny - mówi Prześluga - i może lepiej być ułomnym fizycznie niż mieć podłą, ułomną duszę.



Koniec spektaklu! Wychodzimy na chwilę na zewnątrz, oddech, wrażenia - i zaraz na dużej sali uroczyste otwarcie Festiwalu oraz spektakl 

Dudy Paivy

ŚLEPY

Spektakl performatywny, tancerz i lalkarz Duda Paiva tworzy przedstawienie z pewnością niezwykłe. Przed nami po obu stronach sceny - publiczność, która staje się aktorami, czarne tło i białe wielkie abażury, które stają się różnymi elementami scenografii. Ilość motywów, które się pojawiają, jest ogromna - od bolesnego rodzenia (się) po motyw Piety. I reakcje są różnorodne - od śmiechu po łzy. Sprawność Dudy Paivy w posługiwaniu się lalką stworzoną z pianki jest co najmniej zachwycająca. Animowana przez tego niezwykłego aktora, ożywa przy pomocy światła i dźwięku. Oszałamia precyzja posługiwania się kukłą oraz niezwykła koincydencja ruchu, muzyki i światła. Wzruszam się w kilku momentach, po prostu wzruszam - chyba mogę! Owszem, lubię w teatrze opowiadanie historii, ten cały kontekst, tło... Ale czuję też niezwykłość jakiejś - przecież - opowieści Paivy. I podziwiam, podziwiam pomysł i realizację, tę poruszającą pracę z lalką. 



Na zakończenie można podejść do lalek, dotknąć, obejrzeć, wypróbować... I jeszcze tylko spotkanie z Marcinem oraz zebranie grupy recenzenckiej, ustalenia, przegadanie spraw, wymiana telefonów, maili i wracamy do domów. Do jutra!