poniedziałek, 28 grudnia 2015

Taki mały, miły akcent...

W grudniowych Arteriach ukazała się rozmowa Roberta Rutkowskiego z Piotrem Groblińskim, szefem łódzkiej Kwadratury na temat tegoż wydawnictwa (Arterie, nr 2/2015, s. 158-162). Całość można przeczytać aktualnie na blogu Roberta, czyli TUTAJ - niezwykle interesująca rozmowa. A mnie osobiście bardzo ucieszył fragment o tomiku "Sonia zmienia imię", który ukazał się właśnie w Kwadraturze.

R.R.: Masz jakąś ulubioną książkę Kwadratury?
P.G.: Powinienem odpowiedzieć, że wszystkie swoje dzieci kocham tak samo, ale to byłoby mało ciekawe. Dlatego powiem, że bardziej lubię kobiety. Sonia zmienia imię Teresy Radziewicz i Chłopcy dla Hekate Izabeli Kawczyńskiej to dla mnie pozycje wyjątkowe, także dlatego, że udało mi się tak dobrać ilustracje, by uzyskać dodatkową wartość dla przekazu książki. Dwóm zdolnym poetkom towarzyszą prace dwóch znakomitych malarek — odpowiednio Magdy Moskwy i Karoliny Matyjaszkowicz.

No i kto by pomyślał? ;)

środa, 23 grudnia 2015

A jednak choinka, a jednak życzenia...

Kolejny rok przeglądałam sztuczne choinki, żeby kupić taką porządną i na lata... I Central, i Auchan, i net - no żadna mi się nie podobała i nie podobała. A choinka jest istotna, bo od lat wyjmowałam z reklamówki taką niewielką, ustawiałam... a jednocześnie co roku kupowały się jakoś niechcący ozdoby - bo w następnym roku choinka ma być! Wyskoczyłam dziś rano-raniutko do Auchan po parę rzeczy, z myślą o drzewku, sztucznym, trudno, będzie jakie będzie, a tam... choinek brak! No ładnie - to znaczy, że znów miniatura... A tu i lampki, i ozdoby... No nic. 

Wieczorem coś mnie tknęło. Jak to? Ja nie zdobędę choinki? Ja? Wskoczyłam w autko i zajechałam do pierwszej z brzegu Biedronki, a tam... Proszę bardzo - choinki. Za drzewko więc i do kasy! Nie jest ogromna (nie dałabym rady przytachać), ale pachnie. Szkoda jedynie, że nie hodowana w donicy, bo pewnie się nie przyjmie. Ale jest, jest! Pierwsza prawdziwa choinka w moim domu!

Teraz więc mogę już sposobić się do świętowania, a jeżeli świętowanie to życzenia. Męczą mnie te swary polsko-polskie, chciałabym spokoju, serdeczności, dobrego czasu, życzliwości, radości w rodzinach, cudownego bycia razem, oddechu, silnej wiary, nieustającej nadziei - wybierajcie, czego Wam potrzeba. 

I pomyśl - jakie to dziwne,
że Bóg miał lata dziecinne,
matkę, osiołka, Betlejem 

[Naucz się dziwić, ks. J. Twardowski]










poniedziałek, 21 grudnia 2015

Coś o życiu i na czasie... czyli o jasełkach

W sobotę na zajęciach uprawialiśmy storytelling - każdy miał przygotować jakąś opowieść - baśń, legendę, anegdotę... Zamierzałam początkowo wybrać coś z "Legend podlaskich" Lippomana, ale przypomniałam historię jasełkową i - aby rozbawić słuchaczy - wybrałam właśnie tę! Otóż wiadomo, że jestem instruktorem teatralnym zespołów amatorskich, czyli od lat bawię się z różnymi grupami w teatr. A w teatrze, zwłaszcza amatorskim, zdarzają się różne wpadki. Koleżanka kiedyś opowiadała, jak to na wieczorze poezji zaczęła palić się dekoracja. Młodzież na drabinę zarzuciła wdzięcznie woal, zapaliła świeczki i... od tych świeczek zajął się materiał. Recytatorzy - zero paniki, pierwsze rzędy nadal recytowały, gdy pozostali ukradkiem starali się ugasić ogień. Profeska!

 W czasie moich spektakli także zdarzały się wpadki. Kiedyś graliśmy przedstawienie Gripariego "Aksamitka córka Diabła albo zakochany Pajac" i w momencie, gdy Pajac wyznaje Diablicy miłość, nagle zgasły wszystkie światła - awaria prądu! Co robić?! Nagle w ciemności słychać wołanie Pajaca (notabene aktualnie aktora Teatru Animacji w Poznaniu), który stara się ratować sytuację: "Jeżeli gaśnie światło, to nie znaczy, że masz mnie nie kochać!". I co się dzieje? Zapalają się wszystkie światła, a publiczność wybucha śmiechem.

Ale nie o to zdarzenie mi chodzi... Wpadka, o której chcę opowiedzieć, to NAPRAWDĘ WPADKA WPADEK. Mega wpadka, jakby powiedziała młodzież. Wyobraźcie sobie dużą salę gimnastyczną wypełnioną po brzegi: uczniowie, rodzice, nauczyciele, pracownicy szkoły, emeryci, władze i inni zaproszeni goście - około 500 osób. Na scenie moja grupa teatralna przedstawia jasełka "Gdy Bóg podróżuje koleją". Rzecz dzieje się na dworcu kolejowym, gdzie spotykamy różnych ludzi: podróżni, rodzice z dziećmi, Mikołaje, uczniowie wracający do domu, bezdomny, redaktorka przeprowadzająca świąteczny sondaż, a wśród tego tłumu Maryja w zaawansowanej ciąży i Józef z walizką - w strojach stylizowanych na biblijne. Wszystko idzie świetnie, akcja toczy się wartko, zbliża się finał. Maryja z Dzieciątkiem na ręku podchodzi do krawędzi sceny; wygłosi ostatnie słowa, zabrzmi kolęda i będzie można odetchnąć. Matka Boża już zbliża się ku końcowi, gdy nagle...

nagle...

nagleeeeeeeeeeee...

Dzieciątku odpada główka.

Spada na scenę.

Odbija się od sceny.

Spada na podłogę.

I toczy się...

toczy... 

tooooczyyyy...

pod nogi zaproszonych gości.

Publiczność zamiera na 5 sekund.

Po 5 sekundach wybucha ogromnym śmiechem. Sala drży. To koniec - myślę. Już moi aktorzy nie pozbierają się. Z jednej strony myślę, że trzeba wyjść na scenę, przeprosić, jakoś zakończyć, z drugiej - płaczę ze śmiechu.

Patrzę - a na scenie jakiś ruch. Bezdomny zeskakuje ze sceny! Podbiega do główki, przyklęka bierze w ręce, całuje i... odnosi w ramiona Matki Bożej.

I dzieje się cud - młodzież na scenie mobilizuje się, Maryja kończy swoją wypowiedź, wszyscy śpiewają kolędę. Otrzymują ogromne brawa. Kamień spada mi z serca. Kończy się uroczystość; niektórzy pytają mnie, czy to może było "specjalnie". Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Udaję się za kulisy, gdzie wszyscy próbują pocieszyć szlochającą Matkę Bożą.

Po świętach gramy jasełka ponownie, w Domu Kultury. Wcześniej jednak kupuję dobry klej i solidnie mocujemy główkę lali.

A oto scena z owych jasełek - nie prezentuję zdjęcia z newralgicznego momentu. Wybaczcie.




niedziela, 6 grudnia 2015

Auden, ach Auden...

Recytatyw

Jeżeli mięsień natrafia na opór, trzeba wykonać fałszywy ruch,
Jeżeli umysł wyobraża sobie jutro, trzeba pamiętać o klęsce,
Dopóki mówimy „ja”, nie sposób się nie buntować,
Dopóki istnieje przypadkowa cnota, konieczny jest występek,
I ogród nie może istnieć, cud się zdarzyć,
Bo tylko ogród istnieje, ale go nie zobaczysz,
Aż przejdziesz całą ziemię i znajdziesz pustynię;
A cud to jedyne, co się zdarza, ale tego nie pojmiesz,
Aż zbadasz wszystko i stwierdzisz, że da się wyjaśnić;
A życie to los, którego się będziesz wypierał, aż pogodzisz się ze śmiercią.
Dlatego zobacz bez patrzenia, usłysz bez słuchania, weź oddech bez pytań,
To, co Nieuniknione przydarzy ci się przypadkiem,
Rzeczywistość będzie dla ciebie prawdziwym absurdem,
Dopóki nie uznasz czegoś za sen, snem będzie w istocie,
Póki nie krzykniesz: „Tu jest błąd!” – z pewnością tkwisz w błędzie.



tłumaczenie: Krzysztof Puławski

środa, 25 listopada 2015

Sąsiedzka litania jesienna

                                                                          Januszowi

Zmęczyła nas ta jesień, więc w psalmy wchodzimy,
w te od Nowaków, z deszczowym błaganiem:
od nóg bolących, od nocy niespanych
– wybaw nas, Panie.

Zmęczyła nas jesień, więc w Grochowiakach toniemy
i wpatrujemy się w tęsknotę za rozbieraniem:
czy nie czas to, nie pora, zbierać się
– doradź nam, Panie.

Zmęczyła nas ta jesień i wcześniejsze jesienie,
przebiegane drogami na wszystkie strony świata,
nad Czyczowymi rzekami, których nie ma, ku domom,
pachnącym odejściem, gdzie gospodarzy nie zastaniesz
– wspomóż nas, Panie.

I uratuj stare sprzęty rodzinne z pamięci,
chociażby Białoszewskim przepisane
– wysłuchaj nas, Panie.

I w Harasymowiczów krainę łagodności,
w wieczne niebieskie śpiewanie
– zaprowadź nas, Panie.

piątek, 20 listopada 2015

Tam



          tam powinienem był się zatrzymać, objąć cię w tych brzozach
          i wypić sok z naciętej rany twego wzruszenia
          L.Żuliński, Napisz mi, Droga


Tak się świat poprzewracał, tak się czas poprzemieniał,
w ludziach rodzą się znowu kamienie. Nieustannie
zdziwienia: żyć, żywić się, życzyć – nie znaczy wiele;
te kilka kroków – jeszcze mniej, a przecież nie da się
w ciągu roku, dwóch, trzech zejść z tej liny, wylinieć,
wylinkę zrzucić, zarzucać ciągle fałsz i zarzucać
prawdę. Zmieścić się między białe-czarne i znaczyć
więcej niż myślnik, myśleć ściślej, bliżej

podchodzić. Pozwolić się zatrzymać,
nawet jeżeli jesień, nawet jeżeli zima
chytrze się zbliża, podchodzi, podejdzie
nas niespodziewanie, zaskoczy
i wtedy wzruszyć się,

a jeszcze lepiej – wyruszyć, wrócić
na tę drogę, związać się, wygładzić
kamienie. Żeby się czas
tak poprzewracał, tak się świat
poprzemieniał.


środa, 4 listopada 2015

To nic, to nic

                                                                                 Zdzisławowi Jaskule

Teraz, kiedy kończy się złota jesień, wyjeżdżamy
natychmiast: żadnych walizek, plecaków, toreb; tylko my
i słowa między nami. Będziemy szukać znaków, śladów,
szlaków – tylko tak leczy się melancholię:

ciągły ruch, gdy za bardzo boli

to przystawanie wśród płomyków, drzew i chryzantem,
to rozpamiętywanie wieczorne, to wspominanie,
to szorstkie rozcieranie w chłodniejących dłoniach

uścisków, rozmów, pocałunków. Gdzie jesteście, dokąd
zawiodło was życie, dokąd zawiodła śmierć? W bezruch,
w bezsenność, w bezustanne trwanie? Wyjeżdżamy – winni
i niewinni – tłumacząc się, że powrócimy, że na pewno,
ale teraz trwa wewnętrzna emigracja. To nic,

że ziąb, że mróz wżerający się w kości, że wiatr
lodowatym jęzorem liże przemarznięte ciała

obłokom każemy przyśpieszyć. Odnajdziemy

pierwsze przebiśniegi,
odcisk na rozgrzanym piasku,
drogę powrotną.