I nagle przychodzi koniec listopada, jakby rok
pojął swój kres. Przepowiednie sprawdzają się:
coś się zatrzymuje, a coś rusza, toczy się. Świat
mija za oknami pociągu. Każdy kolejny dom,
tablice z nowymi nazwami, każde wzniesienie,
z którego zbiegają wątki ozimin
i bruzdy osnowy - wszystko odkłada się
w pamięci. Zbiera się, przepełnia
osad przemijania.
wtorek, 30 listopada 2010
poniedziałek, 29 listopada 2010
Ostry wiersz
Musi skończyć z tkliwością, wzruszaniem się
na widok mlecznego światła pierwszego śniegu
i nieporadnych staruszków na przystanku. Dość,
dość oczu na mokrym miejscu i dość tych poruszeń
mięśnia po lewej stronie klatki piersiowej. Hanna
wyciąga stare krawieckie nożyce matki, które skroiły
niejeden najważniejszy ubiór: żołnierskie szynele,
sutanny, garnitury do ślubu i do trumny. Hanna tnie,
ostrza przeciągnięte szlifierką, jak brzytwa, odrzucają
tęsknoty. Nie ma dla was miejsca w życiu, nie ma miejsca
w wierszach, idźcie precz, pępowina odcięta. Żyjcie cudzym
cierpieniem.
na widok mlecznego światła pierwszego śniegu
i nieporadnych staruszków na przystanku. Dość,
dość oczu na mokrym miejscu i dość tych poruszeń
mięśnia po lewej stronie klatki piersiowej. Hanna
wyciąga stare krawieckie nożyce matki, które skroiły
niejeden najważniejszy ubiór: żołnierskie szynele,
sutanny, garnitury do ślubu i do trumny. Hanna tnie,
ostrza przeciągnięte szlifierką, jak brzytwa, odrzucają
tęsknoty. Nie ma dla was miejsca w życiu, nie ma miejsca
w wierszach, idźcie precz, pępowina odcięta. Żyjcie cudzym
cierpieniem.
środa, 24 listopada 2010
czwartek, 18 listopada 2010
środa, 10 listopada 2010
O tym, jak dzieci potrafią nazywać
Tymuś, dziecię nasze rodzinne najmłodsze, czteroletnie, odprowadził mnie dziś do drzwi, kiedy wychodziłam od rodziców. Stał pomiędzy korytarzykiem a schodami i kiedy gasiłam światło, zawołał: ale ciemno! Ja na to mu, że Tymuś, tam jest jasno za tobą, idź tam. Na to chłopię rezolutnie rzekło, wycofując się na schody i zamykając drzwi łączące klatkę z korytarzem: zamknę ciemność!
wtorek, 9 listopada 2010
źródło, Wiesław Kazanecki
a
jemu
została
tylko chęć
pobożna dłoń
aby znowu napiąć
ścięgna palców bólu
pochłeptać ze spoconej
skóry zdartą obgryzać tak
dokładnie żeby żaden skrawek
nie stwardniał nad mięsem kiedy
spotkają się znowu u podnóża skały
tak hardej że nie zniży jej stromizny
niczym ani groźbą jedynym co dorzucić do
szczytu potrafi ani zmiękczyć błaganiem potu
co się stacza z całego ciała tak obficie że ze
zbocza jak strumień górski spada z zaciekłością w
dół oto znowu powraca do swego kamienia Syzyf źródło
dorzeczem nabrzmiałych żył Syzyf źródło początek rzek
środa, 3 listopada 2010
Szaleństwo
Grzyby w tym roku oszalały. Hanna najpierw pośród sosenek samosiejek
wycinała maślaki. Lepiły się do rąk i wszystko znaczyły brunatną farbą,
która szczególnie polubiła linie papilarne i zgięcia palców. Z kapeluszy
ściągało się później kołderki. Pobudka, mili mali panowie, pobudka!
Przed wami długa droga i ach, jakie nowe wyzwania! W świetle zachodu
Hanna szukała długonogich kani, w odpowiednich miejscach, na obrzeżach,
w słońcu. Czasem nos podpowiadał zapachem grzybni, w którą stronę
się skierować. Grzyby w tym roku oszalały! Świat zdobywały prawdziwkowe raje,
wesołe miasteczka pełne czerwonogłówców, leśne sceny zatłoczone tancerkami
w seledynowych spódnicach. Zielonki, najlepsze w occie - myślała Hanna,
a cała ta maskarada tłoczyła się, wyrastała, wyglądała, przepychała. Łap,
łap ten moment, tę chwilę, ten dzień, zdawały się wołać wszystkie kapelusze.
wycinała maślaki. Lepiły się do rąk i wszystko znaczyły brunatną farbą,
która szczególnie polubiła linie papilarne i zgięcia palców. Z kapeluszy
ściągało się później kołderki. Pobudka, mili mali panowie, pobudka!
Przed wami długa droga i ach, jakie nowe wyzwania! W świetle zachodu
Hanna szukała długonogich kani, w odpowiednich miejscach, na obrzeżach,
w słońcu. Czasem nos podpowiadał zapachem grzybni, w którą stronę
się skierować. Grzyby w tym roku oszalały! Świat zdobywały prawdziwkowe raje,
wesołe miasteczka pełne czerwonogłówców, leśne sceny zatłoczone tancerkami
w seledynowych spódnicach. Zielonki, najlepsze w occie - myślała Hanna,
a cała ta maskarada tłoczyła się, wyrastała, wyglądała, przepychała. Łap,
łap ten moment, tę chwilę, ten dzień, zdawały się wołać wszystkie kapelusze.
Jeszcze październikowo
Zapomniałam opisać, jak to w ostatnich dniach października zostałam zaproszona do białostockiego liceum jako "żyjąca poetka". Panie z biblioteki zorganizowały spotkanie, a ja pierwszy raz miałam za publiczność młodzież szkolną. O czymś opowiadałam, przeczytałam wiersz, odpowiadałam na pytania. A jaki był odbiór? Nie mam pojęcia. To byli bardzo uprzejmi młodzi ludzie i nawet jeżeli się nudzili, to nie dali mi poznać...
A potem sobie wędrowałam ulicą i na tle październikowego nieba podziwiałam piękną barwę dębowych liści. Przechodnie zapewne zerkali, czego ta kobieta wypatruje w koronie drzewa. A wyglądało to tak:
A potem sobie wędrowałam ulicą i na tle październikowego nieba podziwiałam piękną barwę dębowych liści. Przechodnie zapewne zerkali, czego ta kobieta wypatruje w koronie drzewa. A wyglądało to tak:
Subskrybuj:
Posty (Atom)