Grzyby w tym roku oszalały. Hanna najpierw pośród sosenek samosiejek
wycinała maślaki. Lepiły się do rąk i wszystko znaczyły brunatną farbą,
która szczególnie polubiła linie papilarne i zgięcia palców. Z kapeluszy
ściągało się później kołderki. Pobudka, mili mali panowie, pobudka!
Przed wami długa droga i ach, jakie nowe wyzwania! W świetle zachodu
Hanna szukała długonogich kani, w odpowiednich miejscach, na obrzeżach,
w słońcu. Czasem nos podpowiadał zapachem grzybni, w którą stronę
się skierować. Grzyby w tym roku oszalały! Świat zdobywały prawdziwkowe raje,
wesołe miasteczka pełne czerwonogłówców, leśne sceny zatłoczone tancerkami
w seledynowych spódnicach. Zielonki, najlepsze w occie - myślała Hanna,
a cała ta maskarada tłoczyła się, wyrastała, wyglądała, przepychała. Łap,
łap ten moment, tę chwilę, ten dzień, zdawały się wołać wszystkie kapelusze.
Od wczoraj rozmyślam i wciąż nie wiem, wiersz? nie-wiersz? Precyzyjny opis z pewnością jest zaletą. Jednak jakoś nie mogę się odnaleźć w wierszu. Sam się dziwię, bo zawsze jestem do Twoich wierszy usposobiony, co najmniej, entuzjastycznie. A tutaj nic:(
OdpowiedzUsuńNie szkodzi, Marku. Ja sama nie wiem, czy to wiersz czy niewiersz. Pod tym, jak to nazywasz, precyzyjnym opisem, starałam się zostawić coś więcej. Ale mogło mi się nie udać, albo po prostu nie czytasz tego. Może w niektórych rzeczach nie można się odnaleźć, żeby w innych odnaleźć się bardziej? :)
OdpowiedzUsuńZ kapeluszy
OdpowiedzUsuńściągało się później kołderki. Pobudka, mili mali panowie, pobudka!
śfintucha :]
Umiejętność nazwania siebie, to cenna umiejętność. :P
OdpowiedzUsuń