poniedziałek, 24 lutego 2014

piątek, 14 lutego 2014

Zakochana Sonia

sposób na jedzenie granatów

oto muśnięcie ciepłych palców Boga
nad torami – granicą dzieciństwa
a oto księżyc
tak kiczowaty że aż prawdziwy

zsunął się po śladach dotyku
żeby zostać świadkiem
jak uczymy się karmić
na prawe ręce
owocami granatu

szklistopurpurowe cierpkosłodkie szkiełka
najbardziej smakują rozgryzane z trzaskiem
po ułożeniu na dwóch językach

 
grawitacja

popołudnie zawieszone na połówce lata
półmartwe od rozgrzanego powietrza
szukamy swojego miejsca
pod płaskimi kwiatami dzikiej róży
wśród krwawników
o zapachu gorzkim
zapowiedzią przyszłości
na słodkiej koniczynie jak dzieci
uczymy się smakować nektar

słońce odgrywa drugoplanową rolę
z talentem łączy nas
grawitacją ciał


maki

zmieniłeś tapetę na pulpicie – to dlatego
że one są jak maki – tłumaczysz
i dotykasz sutków
więc jednak może stać się cud

już wiem o kim myślisz nieustannie już wiem
wprowadzamy się na stałe do łóżka
czułe miejsca przepastne materace
nieważne nad czym pracujesz
masz mnie obok

cokolwiek robię
wychodzę rozmawiam piszę
zawsze z twoim oddechem
za uchem na policzku

skóra nie da się oszukać
za każdym razem działa
jak dzwonek do drzwi

dotykam i słyszysz
wróciłam

poniedziałek, 10 lutego 2014

O życiu i ostatnich dniach

Miałam dziś dziwny sen. W ogóle ostatnio miewam sny i choć w części je pamiętam, a to zwiastuje zazwyczaj jakąś zmianę. Dziś w nocy okazało się, że muszę (naprawdę nie wiem dlaczego) jeszcze raz przejść szkołę średnią. Pamiętam, że z jednej strony martwiłam się, że sobie nie poradzę może, a z drugiej byłam podekscytowana jeszcze jedną szansą - jakbym mogła zmazać w ten sposób wszystkie popełnione w liceum błędy. Był pierwszy września, ja w granatowej spódniczce i białej bluzce, szkoła ogromna, jakiś gmach, w którego podziemiach były szatnie - i spotykani w tej szkole ludzie - absolwenci niedawni i bardzo dawni szkoły w której pracuję, moi uczniowie. Do szatni przeciskało się między schodami a niskim stropem, bałam się, że się nie zmieszczę, ale dzielnie sobie poradziłam. Na lekcji okazało się, że w klasie są wszyscy z Juchnowca i okolic - bo to taka nowa zasada, gromadzić razem wszystkich znajomych... Wszyscy uczniowie mnie podtrzymywali na duchu, wspierali, cieszyli się, że będę z nimi w klasie... Jedynie jakaś nauczycielka wiecznie się mnie czepiała...

Poza tym pół świata ogląda Igrzyska Olimpijskie, a pół ich nie ogląda, trwa walka, którzy są lepsi, ci co oglądają czy ci co nie - każda ze stron uważa, że jest przez to, co robi, wyjątkowa. Ja nie oglądam, fakt, zawsze coś pilniejszego, ciekawszego, ważniejszego się znajdzie, ale rzucam okiem na fejsbukowe njusy znajomych i cieszę się medalem Stocha... Taka jestem ni siaka, ni owaka, zawieszona pomiędzy... To chyba gorzej niż gdybym z zacięciem oglądała albo była gorąco na nie...

A poza tym zrobiłam schab palce lizać, parzony, z tymiankiem i czosnkiem - rzadko kiedy mam zacięcie kucharskie, tym razem jednak ten kawałek schabu w sklepie wyglądał tak ładnie, że się skusiłam. A'propos "ładności jedzenia" - w książce Fannie Flagg "Witaj na świecie, maleńka" jest scena, w której bohaterka spotyka się ze swoim ubóstwianym pisarzem (cudem się w ogóle udaje namówić go na to spotkanie): siedzą w restauracji, zamawiają coś do jedzenia, a kelner proponuje "wyjątkowo ładne ostrygi". Pisarz prosi więc o tuzin ładnych i dwie brzydkie... No więc schab był ładny i ładnie mi się zrobił, z tym, że całe mieszkanie pachnie czosnkiem, nawet wietrzenie niewiele daje... 

Na dodatek ostatnie dni prorokowały wiosnę, nawet koty zaczęły urządzać wieczorne marcowanie, a dziś po porannym deszczu cały dzień śnieżyło, wielkie lepkie płatki schodziły gęsto z nieba, jak w teatrze telewizji, gdy trzeba, żeby sypał śnieg i jest on tak gęsty, że od razu widać, że sztuczny.

A jeszcze poza tym poza tym to przeglądając projekt najnowszej swojej książki, która nie wiem, kiedy i czy w ogóle zobaczy światło dzienne, przypomniałam sobie wiersz, który dziś musi się tutaj znaleźć.


-------------------------------------------------------------------------

Piołun, czekolada, mięta

Na co dzień zachwyt mglistym światłem września,
bańką powietrza mleczną od przejrzystych wschodów
– do wnętrza niech nikt nie schodzi. Panoszył się

czas, gorzki piołun i smak zbolałego lata jak dotknięcie
miazgi zęba. Pamiętasz? W czekoladkach słodka mięta,
dentysta, zdrętwiała lewa strona twarzy. Przestałam marzyć,

a miejsca rosły. Dni wypełniał podstępnie atrament
– wbrew prawom, bo przecież wierzyłeś, że śmierć
nie jest silniejsza nad miłość. I niby nic się nie zmieniło:

na co dzień mgliste światło września, jesień,
wewnątrz ciemne miejsca, nie dotykaj lepiej.

piątek, 7 lutego 2014

I dwa ostatnie z "końskiej" serii...

Miejmy nadzieję, że ostatnie. Jedno słowo i tu, i tu. :)))



wtorek, 4 lutego 2014

I rebusik po raz trzeci...

Specjalnie dla Julii K., która mieszka tutaj: NA KOŃCU FLESZA


Rebusik namber tu!

Przypomniało mi się, jak Jo nie mogła przestać tworzyć rebusów z pompą, teraz ją rozumiem... A więc rebus numer 2, czyli wuala! Jedno słowo!


poniedziałek, 3 lutego 2014

W odpowiedzi na rebus ;)

U Jo pojawił się pewien koński rebus, wyglądający tak oto:

http://nielotka.blogspot.com/2014/02/rebuz.html#comment-form

Wprawdzie, wcale się nie chwaląc, odgadłam ten rebus ( z czego, prawdę mówiąc, jestem dumna, bo wcale nie jestem taka lotna rebusowo ;)), ale z racji jednego z komentarzy przyszedł mi do głowy mój własny pierwszy w życiu rebus, który wygląda tak:


Jeziorany

Znalazłszy (cóż za piękny imiesłów przysłówkowy uprzedni - któż dziś wie, co to jest... ;)) w skrzynce pocztowej kartkę od dwóch dziewoj, które zasiadłszy na pizzę w Jezioranach z powodu braku kucharza owej pizzy nie otrzymały i raczyły się chmielowym napojem alkoholowym, wzruszyłam się głęboko, gdyż owa pocztówka przypomniała mi jezioranowy mój wiersz w owym pięknym miasteczku wymyślony. Otóż więc kartka - ma dobrą miejscówkę na trzech ostatnich tomach encyklopedii PWN i na tle obrazu Grzegorza  - a pod nią wiersz. 




Koty nad Symsarną
 
Asi

A gdybym urodziła się w innym miejscu
– chociażby tutaj, gdzie świat się wydaje
jednocześnie prostszy i bardziej skomplikowany
w coraz bledszych liniach kolejnych planów.

W Jezioranach ulica nadbrzeżna tuli się do wody,
a niebo bywa niebieskie jak wszędzie,
gdzie ludzie witają się słowami
o listopadzie słonecznym i pełnym
niespodziewanego światła.

Gdybym mieszkała w którymś z tych domków
karnie tworzących ścieżkę dachów,
codziennie karmiła te dwa koty,
schodziła w dolinę i słuchała,

dokąd woła rzeka.