sobota, 30 kwietnia 2011

Rekiny nie wchodzą na wyspę

                                              Jagódce i Tymkowi

Ciociu, bądź rekinem! - brzmi jak zaklęcie,
najgorętsza prośba. Prawie parzy ręce,
przymusza, by polować, pozwolić wyrastać
zębom, płetwom, a ciału wślizgiwać
w ocean. Oto ludojad, przed którym uciekają
czapeczka z daszkiem i mysi ogonek,
nieważne, że tu majem się zieleni,
żółci mniszkiem lekarskim. Ziemia
rozpływa się w falach, rozstępuje głębią.
Ciociu! Rekiny nie wchodzą na wyspę!
- słyszę krzyk, kiedy przysiadam, a bale
zjeżdżalni pozwalają złapać oddech.
Ciociu, no ciociu! Bądź rekinem!
Już dobrze, dobrze. Więc jednym zrywem
dopadam tej drobnicy skaczącej dookoła,
ja - rekin ludojad o stalowych szczękach,
postrach mórz i oceanów. Dopadam
i za moment ściskam
dwa rozkrzyczane
szczęścia.

Maj wyświęca ogrody

Wprawdzie maj od jutra się rozpanoszy, ale dzisiejszy poranek to już "prawie maj". Obudziłam się i moje ucho wyłapało szum deszczu. Ech - pomyślałam - jak może od rana padać?! Otworzyłam oko, jedno, drugie, podniosłam głowę i popatrzyłam na świat, a tam deszcz zaszalał tak, że przez ostatnią ciepłą i wilgotną noc, rozbestwiła się zielenina! Lipy pod oknem, zwłaszcza ta z lewej, rozwinęły liście, a dookoła kwitną śliwy węgierki i mirabelki, wiśnie oraz jabłonie. Pachną. I deszcz się skończył. Świat jak dziecko z kąpieli - wilgotny, pachnący, jasny i słodki. No i nie mogłam się powstrzymać od przypomnienia "Ballady majowej" SDM-u. :)

piątek, 22 kwietnia 2011

Życzę...

tym, którzy za i tym, co przeciw, a także tym pomiędzy
dobrego czasu Świąt Wielkanocnych - z całą życzliwością,
na jaką mnie stać. :)

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Drugi wiersz o przylaszczkach ;)

Piosenka o zmianach

Dziś mów o przylaszczkach, drzewach w lesie
obudzonych krążeniem w korzeniach. Mów więc
tylko o tym, bo wszystko się zmienia: woda
wciąż powraca, zgodnie z życzeniami
odbitego światła. Przypływy
- odpływy. Gaśnie mała lampka
oglądająca nasze kołysanie. Zabrakło zjawiska,
które lubiliśmy nazywać prywatną
osmozą - gdy buduje się tamy,
nie ma co się dziwić, że zapory spełniają
wyznaczone zadania. Niska woda - mawiają,
łódź przenieśmy drogą. Już się rozdzielamy,
już idziemy obok. Mów więc tylko o tym,
co się wciąż nie zmienia - o przylaszczkach
w lesie i drzewach budzonych
krążeniem w korzeniach.

sobota, 16 kwietnia 2011

Wiersz o przylaszczkach ;)))

Lista cudów Hanny

Rano, po pospiesznym szukaniu siebie, wybiega w dzień,
jak zawsze zdziwiona cudami: mlecznym księżycem
na równie mlecznym niebie, wypatrzonym po raz pierwszy

w dziennym świetle, zielonkawym szronem młodych dni
na łąkach i pędami sosen równolatek drzemiącymi
w białych kokonach. Z drogi łaciatej słońcem i cieniem

ogląda przylaszczkową poświatę na liściastej kanwie
i nuci: wiesz, w kwietniu, kiedy wracam do domu,
wszystko przypomina mi ciebie. Nazajutrz podgląda

parę na balkonie, oto taniec godowy: czarnobiały frak
i gołębiosrebrna sukienka. Później zbiega jak najprędzej
w pieszczotę dziecięcozielonych wierzbowych palców.

niedziela, 10 kwietnia 2011

Powroty

Przeglądając pliki na dysku moim komputerowym, znalazłam takie coś, co powstawało parę lat temu. Niedokończone, ale... może warto wrócić?

Każdy mężczyzna toczy dwie bitwy
W snach walczy z Bogiem
A kiedy się budzi,
Musi pokonać morze.
                       Antonio Machado


Podróże

Każda podróż Wu była jak nowe życie: początek, czas, koniec. Decyzja stawała się poczęciem. Nigdy nie wiedział, kiedy nastąpi. Zaskakiwała. Potem płód wykształcał się. Rósł. Kiedy przychodziła właściwa chwila, Wu pakował rzeczy, golił się, zapinał koszulę, wiązał krawat, wkładał marynarkę. W walizce układał wyprawkę: skulone podkoszulki i panoszące się świeże koszule. Krawaty. Zawsze krawaty. Każdą podróż naznaczał nowym. Pomiędzy kolejnymi przekładał i przypominał: czerwony w delikatne prążki ecru - piaskowy Egipt, szary w wyraziste wzory - pijana upałem Chorwacja, wytłaczane zielonkawe esy-floresy - obłąkany Paryż. Przekręcał klucz. Wyjeżdżał. Bilety, przewodnik, kanapka na dworcu. Droga jak dojrzewanie. Obcy hotel i to, co musisz koniecznie zobaczyć. Przełom. Powrót jak starość, jak umieranie. Zmięte koszule, zużyte podkoszulki - wykorzystane ciało starca. Śmierć. Potem Wu śniły się dworce, przystanki i lotniska, pokryte rdzą tory, samoloty z plastikowymi stewardessami. Wszystko zlewało się jak życia przed życiem. I nic to nie zmieniało. Poniedziałek rozpoczynał kawą w najbliższym barze. Tylko dnia trzeciego sklejał twarz i ręce. Płakał godzinami jak po śmierci matki.

Sny
Wcale nie przybiegały na zawołanie. Od kiedy Wu dowiedział się, że człowiek przesypia co najmniej 30% życia, nie chciał się z tym pogodzić. Nie żeby zamierzał przestać spać, ale żył ze świadomością, że marnuje czas. Trwoni bezczynnie kolejne godziny. Tym bardziej, że nawet snów nie miewał. Zasypiał jak kamień. Czasem myślał, że nocą zamienia się w kamień. Nic nie czuł, nic nie widział, nic nie pamiętał. Napełniał się jak lękiem brakiem świadomości. Kiedyś matka często powtarzała, że można go w czasie snu okraść, wynieść, zamordować. Nawet nie poczułby. Wyobrażał sobie: śpi. Otwierają się drzwi, ostrożnie i cicho. Bezszelestne postacie kneblują go, potem przyduszają poduszką. Żadnego noża, krwi, strzałów. Próżnia. Dlatego przeprowadził się do mieszkania na czwartym piętrze, bez balkonu. Osiedle pod całodobową ochroną, domofon, antywłamaniowe drzwi. I codzienne zasypianie przychodzące jak morderca. Wyczytał u Myśliwskiego, że "nie zawsze człowiekowi śnią się jego sny. Mogą się na przykład śnić nam sny umarłych, które im się nie zdążyły przyśnić. Czy sny tych, którzy dopiero przyjdą na świat. (...) sny wędrują nieraz po ludziach, po domach, po wsiach, po miastach i w ogóle. I nawet zdarza się, że czasem pobłądzą." Od tej pory Wu wierzył, że jego sny zgubiły drogę. Zastanawiał się, kto mógł je śnić. I jak. Noc kojarzył nie z odpoczynkiem, a z wpadaniem w sen, a właściwie w spanie - jak w studnię. Ze strachem. Takim jak wtedy, gdy chciał sprawdzić, czy naprawdę język zimą klei się do klamek.

Odpowiedzi

Zaczął więc szukać odpowiedzi. Pierwszy etap to było zbieranie informacji. Wiedział już, ile życia mniej – więcej przesypia oraz że tolerancja na skrócenie snu waha się w dużych granicach u poszczególnych ludzi. Okazało się, że skrócenie snu do minimum (około 4 - 5 godzin) „nie zaburza aktywności fizycznej i umysłowej”, jak to gdzieś przeczytał. Wypróbował to więc na sobie. I – prawda. Skrócił odpoczynek nocny do 4,5 godziny. Kładł się o 24, wstawał przed piątą. Zyskał tyle czasu. Nadrabiał wszelkie zaległości. Sprzątanie w szafach. Głupia czynność: wyjąć rzeczy, posegregować, wyrzucić czy oddać komuś niepotrzebne i stare. Ułożyć pozostałe. Godzina – dwie. Szafki w kuchni: sklejone resztki kawy, pokruszony makaron, jakieś torebki z przeterminowaną zawartością. Łazienka. Sypialnia. Pokój. Potem zaczął biegać. Rano. Codziennie zwiększając dystans. Wieczorami czytał. Na początku sięgał po cokolwiek. To, co stało na półce. Nieważne: kryminał, klasyka, literatura popularnonaukowa. Znalazł nawet, gdzieś w drugim rzędzie swojej biblioteczki, serię „Tomków” Szklarskiego. Z sentymentem, tom po tomie, przygoda za przygodą przypominał zdarzenia i dni, gdy pierwszy raz miał je w ręce. Jakby czuł smak czereśni z tego lata, gdy dostał w prezencie pierwszą część. Schowany w cieniu godzinami zaczytywał się i zajadał czereśniami. Potem bolały go oczy, głowa, brzuch. Nie wiedział: z emocji czy od owoców? Czytał. Kiedy skończył to, co miał w domu, zapisał się do najbliższej biblioteki. Początkowo brał to, co polecały obsługujące go bibliotekarki. Panie szybko polubiły schludnego, nieco krępego, cichego mężczyznę. Wiedział, że wypatrują go we wtorki i piątki, wymieniają półgłosem uwagi, widział w oczach, w uśmiechu, w miłym tonie zachętę. Mógłby, gdyby zechciał, nawiązać znajomość. Ale nie chciał. Jeszcze nie. Nie wiedział, czy kiedykolwiek zechce. Próbował w tym czytaniu zaprowadzić jakąś logikę. Ale próba czytania w kolejności alfabetycznej bardzo szybko się znudziła. Przecież nie jest robotem. Zazwyczaj więc wchodził między półki (przywilej zarezerwowany tylko dla takich jak on stałych czytelników) i wybierał parę książek. Kierował się przypadkowością: zdaniem, które go poruszyło, obwolutą, czasem sugestią spikera w radiu czy reklamy w gazecie. W pewnym momencie stwierdził, że ma dość.
   
Żadna książka nie przyniosła mu snów, nie pozwoliła im wrócić do niego ani nie uczyniła go mądrzejszym. „Skrócenie snu poniżej minimum wywołuje zaburzenia koncentracji uwagi i nastroju oraz sprawności psychofizycznej” – znów gdzieś przeczytał. Zaczął dociskać czas snu do minimum. W ciągu tygodnia przespał zaledwie 16 godzin. Skończył tę zabawę pewnego dnia, gdy, właściwie śpiąc z otwartymi oczami, wjechał w śmietnik pod budynkiem, gdzie pracował. Wiedział, że żyć chce na pewno. Zawrócił, pojechał do lekarza, wziął zwolnienie do końca tygodnia i przespał prawie 18 godzin. Pamiętał, że wydłużanie snu ponad minimum zwykle nie przynosi poprawy nastroju i wydolności psychofizycznej. Po wielogodzinnej wymuszonej bezsenności sen wyrównawczy jest nieproporcjonalnie krótki. Już kiedyś czytał, że najdłuższa opisana bezsenność wynosiła 264 h i 12 min, a po niej sen wyrównawczy trwał 14 h i 40 min. Po obudzeniu się człowiek był całkowicie wypoczęty. Podobnie i Wu.  EEG snu wyrównawczego wskazuje zawsze zwiększoną ilość snu delta, a ponieważ to zjawisko występuje nawet po jednej bezsennej nocy, sen delta uznaje się za miernik intensywności snu. Zwiększenie ilości snu REM następuje dopiero po 4 dniach bezsenności, jest opóźnione, widoczne nie podczas pierwszej, ale podczas drugiej nocy snu wyrównawczego. Całkowita wymuszona kilkudniowa bezsenność powoduje zaburzenia percepcji, orientacji i uwagi. Ich stopień jest zróżnicowany w zależności od typu osobowości badanego. Może wywołać odwracalne zaburzenia psychiczne: iluzje wzrokowe i słuchowe, depersonalizację, urojenia. Zaburzenia somatyczne są słabiej wyrażone niż psychiczne; niektóre osoby wykazują przemijające objawy neurologiczne: oczopląs poziomy, zmniejszenie napięcia mięśni karku, drżenie rąk i inne.

Wybiórcze pozbawianie stadiów snu nie wywołuje niekorzystnych objawów psychicznych i fizycznych. Nowsze badania zaprzeczają wcześniejszym twierdzeniom o szkodliwym wpływie na stan psychiczny pozbawiania snu REM. Wybiórcze pozbawianie snu delta wskazuje, że całkowite jego wyeliminowanie jest niemożliwe, ponieważ jego rugowanie prowadzi do zwiększenia ilości fal delta w innych stadiach snu NREM.

Dopiero wtedy zaczął analizować swoje życie szukając w którym momencie zapomniał śnić. Pamiętał przecież: w dzieciństwie miewał sny. Rozmyślał, rozkopywał pamięć. Zaciskał w sobie, żeby przestać czuć się innym. Przez nieśnienie przestawał czasem uważać siebie za człowieka. A jeżeli już za człowieka, to z brakiem. Miał w sobie wyrwę, czarną przestrzeń w miejscu, gdzie inni przechowywali sny. W dzieciństwie pokrywał kolorowymi farbami kartkę, potem smarował ze wszystkich sił woskiem ze świecy i pokrywał dokładnie czarnym tuszem. Czekał, aż wyschnie. Potem zdrapywał górną warstwę odkrywając bajecznie kolorowe kwiaty, motyle, pejzaże. Cokolwiek zechciał. I teraz myślał, że ktoś zamazał jego sny i nie ma komu ich wydrapać.

Przyciskając pamięć, wracając do łóżek, w których spał, do poranków, które pamiętał, dotarł do snów z dzieciństwa. Pierwszy, jaki przypomniał, spisał natychmiast. Włączył komputer. Założył folder pod nazwą SNY. Otworzył nowy dokument, zapisał: pierwszy_sen.doc i sprawnie wklepał treść. Wydrukował. Następnego dnia wracając z pracy, kupił segregator i dziurkacz. W domu włożył pierwszą kartkę. Przeczytał:

Biegnę i czuję, że wieje coraz silniejszy wiatr. Zaczyna mi brakować tchu, bo biegnę pod wiatr. Nie wiem, jak nazwać to miejsce, gdzie jestem. Wygląda jak brązowy korytarz, a raczej mur po obu stronach drogi, bo nade mną widać niebo. Nie widzę końca, bo co jakiś czas droga zakręca. Czuję się, jakbym brodził po kolana w piachu. Dokładnie w tym momencie, gdy nie dam rady zrobić kolejnego kroku i zamierzam paść w ten piach, mury kończą się. Wpadam w zieleń. Ogarnia mnie łąka, spokój i wiszące pod słońcem powietrze wypełnione  ciężkim oddechem lata i monotonną muzyką owadów. W tym momencie budzę się. Jest noc, leżę na podłodze. Widocznie spadłem z łóżka. Wracam, owijam się kołdrą i zasypiam. Nie pamiętam, żebym coś jeszcze śnił tej nocy.

środa, 6 kwietnia 2011

Czyta się Karpowicza - cz. I

Już jakiś czas temu postanowiłam, że muszę poczytać tego pisarza o podlaskich korzeniach. Bo - wstyd się przyznać - niezbyt znałam, własnego zdania niewiele w związku z tym, a na dodatek oparte (to zdanie) nie na lekturze, a na odczuciach nieokreślonych.

W bibliotece dostałam Niehalo i Nowy kwiat cesarza. Ponieważ Niehalo to pierwsza powieść I. Karpowicza, od owej zaczęłam. Jej lektura może doprowadzić do lekkiego obłędu. Proszę sobie wyobrazić książkę, która opisuje jeden dzień. Zaczyna się od frustrujących przeżyć niezaradnego studenta polonistyki, żeby potem przeobrazić w szereg zdarzeń nieprawdopodobnych, pełnych wizji  - istny odlot.

W Twórczości z listopada 2006 r. znalazłam recenzję Adama Pluszki, której fragment zacytuję, ponieważ całkiem udatnie oddaje to, co nieporadnie próbowałabym spisać: 
 Mam wrażenie, że Ignacy Karpowicz w lekkiej formule "Niehalo" mówi więcej o współczesnej Polsce, niż gdyby wziął się za temat poważnie i w wysokim rejestrze. Nie mam tu na myśli oświeceniowych postulatów "uczyć bawiąc", ale kwestię dystansu, który pozwala uważniej się przyjrzeć. Wracając do pytania, czy literatura rozliczająca się mówi coś nowego, muszę przyznać, że książka Karpowicza, owszem, mówi, choć głównie między wersami. Nie wciąga mnie konfrontacja bohatera z tradycją historyczną ani to, że "Karpowicz mocno rozkręcił potencjometr z napisem 'wyobraźnia' ", jak na czwartej stronie okładki napisał Paweł Dunin-Wąsowicz. Ani też konsekwencje tej wyobraźni wyzwolonej na gruncie powieści - czyli wędrówki Maćka po Białymstoku z pomnikami księdza Popiełuszki i marszałka Piłsudskiego oraz wojna wszechpolaków i katopolo z euroentuzjastami, która kończy się zagładą miasta i apokalipsą. Wciąga mnie głucha złość, frustracja, strach przed działaniem i jakieś rozmamłanie bohatera, które uniemożliwia normalne funkcjonowanie i podejmowanie decyzji. I wciąga złośliwość, z jaką autor sportretował młodego studenta polonistyki, potwierdzając obiegowe opinie, że chłopcy idący na humanistyczne kierunki to nieudacznicy i darmozjady. I to, że dał mu się wykrwawić w wannie - z jednej strony uśmiercając nieudacznika, z drugiej - inteligenta.

A dodatkowo mam wrażenie, jakby w Niehalo autor pozbył się całej złości, jakichś pretensji, zadr odnośnie rzeczywistości, w jakiej mu przyszło żyć. Nie jest to powieść, do której się wraca, ale pozostaje w człowieku jak niewidoczna zadra, nie tyle boląca ile niewygodna, och jak niewygodna...  Teraz rozumiem, dlaczego Karpowicz nie otrzymał za debiutancką książkę Nagrody Kazaneckiego, a jednak chyba, mimo wszystko, powinien.

Otrzymał tę nagrodę w 2008 r. za Nowy kwiat cesarza - osobistą, pełną dystansu do siebie, pełną ironii opowieść o Etiopii. I tę rzecz czytało mi się już inaczej, więcej w niej powietrza, można nabrać oddechu, poznać dowcipną naturę autora. Właściwie trudno określić rodzaj tej powieści - ani to reportaże, ani to powieść, trochę dziennik z podróży, trochę żart. Sporo etiopskiej rzeczywistości - czasem przygnębiającej, czasem zabawnej, pewien obraz kultury i obyczajów tego kraju, opisy miejsc i zabytków abisyńskiej kultury. Niezła lektura.

Wkrótce przyjdzie czas na kolejne książki Ignacego Karpowicza - lubię czytać autora niejako "hurtem". :)
 

piątek, 1 kwietnia 2011

Wiersz dedykowany Soni ;)

Soni soit qui mal y pense. Wiersz dla oszukanych, Paweł Podlipniak

Teresie Radziewicz

Jutro to nie odległość dla nas, to dystans dla światła
odbitego w skórkach pierwszych pomarańczy.
Pomiędzy byciem, a utratą bycia odnajdujemy
oddech, w którym nie ma kłamstwa.

Bez kłamstwa nie ma straty.
Bez życia nie ma kłamstwa.
I lepiej, żeby siebie nie było.

Dalej? Za tym tylko zło, Wierzbinku. Nie ma sił, by wrócić,
skoro i tak nadęliśmy wszystkie świętojańskie apokalipsy.
Wstaniemy z martwych rano na dźwięk trąbki
z papierową rozwijką.