poniedziałek, 18 października 2010

"Wujaszek Wania" w Teatrze Polskim w Warszawie

Czechow w czystej postaci, reżyserowany przez Rosjanina Wieniamina Filsztyńskiego. Czyli spektakl trwający 4 godziny. Cztery akty, trzy przerwy. Spektakl "gadany". Nuda, prawda? A guzik, właśnie o dziwo wcale nie!
Owszem, szereg rzeczy irytujących: sztuczne kwiaty z daleka jadące plastikiem, bukiet sztucznych róż rzucanych przez wujaszka z odgłosem uderzenia plastiku o deski podłogi. Maszynowe dzianiny swetrów bohaterów, współczesne elementy odzieży. Dudniąca pod butami przesadnie podłoga. Widoczne kulisy i techniczni w tle. Tak, takie niby drobiazgi, ale w teatrze takiej rangi po prostu irytują.

Gra aktorów. Nierówna jednakże. Fantastyczny Astrow, dzięki któremu wprost czuje się wiszący w powietrzu erotyzm, chociaż na scenie właściwie nic się nie dzieje. Dwie krótkie sceny "miłosne" - jeden pocałunek i jeden uścisk. Więc  - Astrow, mimo że nie jest typem amanta-przystojniaka. Tak, Astrow nadawał całości swoisty rytm. Pełen zachwyt. Helena jako ta "piękna niedziałająca", a jednocześnie przecież spiritus movens historii opowiedzianej przez Czechowa, ciekawie znalazła się na scenie. Cudowna niania, której każde mruknięcie, chrząknięcie brzmiało znacząco. Tieleginowi zaś z tą rudą brodą i przylizanymi włosami należy się pełen podziw za trwanie w roli, naprawdę świetne. Profesor. No tak, niezły, po prostu niezły, choć mógłby być bardziej wyrazisty. Urok starszego, dystyngowanego pana, który pod spodem ukrywa doskonały egoizm.
No i pozostałe postacie, co do których nie jestem jakoś do końca usatysfakcjonowana. Sonia. Jej ogromną, aczkolwiek niezasłużoną wadą jest... uroda i wdzięk. Sonia jako ta "nieładna" jest za ładna! Owszem, stara się grać osobę chromą jednak czasem wychodzi z roli. Nie jest Sonią, a "pokazuje". Jest jednak kilka momentów, kiedy widać potencjał młodej aktorki. Zachwycająca scena, kiedy dziewczyna gryzie ogórka, którego przed chwilą jadł jej ukochany. Wzruszające dialogi z wujaszkiem. Matka Wani. Hmmm... prawdę mówiąc zdała mi się... trochę nijaka. Za elegancka, za bardzo umalowana. No i wreszcie wujaszek. Główna, a jednocześnie najbardziej kontrowersyjna postać. Przede wszystkim - zabrzmi to brutalnie - niedopasowany wiekiem. No za stary. I zbyt zniewieściały. Jakby nie było, wujaszek przez tyle lat zajmuje się gospodarstwem, pracuje na wsi, winien mieć odrobinę krzepy. Drażniło mnie to właściwie przez cały spektakl. Dodatkowy minus jak dla mnie, to zachowania, które miały, zdaje się, świadczyć o szaleństwie bohatera, a były rodem z gestów "równiachy" z XXI wieku. Nie powiem, że cała rola była zła, absolutnie. Wspomniane sceny z siostrzenicą czy kilka innych momentów "zagrały".

Jaka więc ogólna ocena? Chyba niezła, skoro nie odczułam niewygody krzeseł. Z pewnością to zasługa kameralnej atmosfery, ponieważ scena i widownia tym razem zmieściły się na scenie. Tylko kilka rzędów krzeseł, siedziałam w pierwszym i miałam możliwość zauważenia każdego potu, każdej łzy, każdego drgnienia mięśni aktorów. Wieczór z pewnością niezmarnowany i pomimo zastrzeżeń, spektakl gotowa jestem polecać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz