niedziela, 15 lipca 2012

Pensylwania - część V: hajena

Wracaliśmy do domu z basenu, kiedy już słońce zniżało się wyraźnie ku zachodowi.


Jezioro ciche, spokojne, jeszcze słychać śpiew ptaków, a z zarośli od czasu dochodzi chrapliwy głos jakiejś samotnej żaby.


W jeziorze - ryby. Nie spotka się tych ze zdjęcia w Polsce, w jeziorach Pensylwanii występują w ogromnych ilościach, nie boją się ludzi, kiedy do wody wkłada się ręce czy nogi... skubią. Pedicure za darmo! :)


A kiedy podaje coś do jedzenia, to rzucają się jak szalone, gotowe do bułki wyskakiwać z wody.


A słońce, oczywiście, zachodzi...

  
Kuba zapragnął złowić rybkę, trwa szkolenie młodego wędkarza...


Niektórzy moczą nogi, machając nimi dość intensywnie, żeby przepłoszyć pedikiurzystki.


A słońce zachooooodziiiii...


Kiedy już zajdzie całkiem i zupełnie, pora na fajerwerki!


Największa radocha dla Kuby! Kiedy już pogasiliśmy fajerwerki i zamierzaliśmy zbierać się do domu, nagle Kuba ze strachem w głosie zawołał: Patrzcie! Hajena, hajena!!! Popatrzyliśmy... Niedaleko brzegu, z nisko pochyloną głową i położonymi uszami przyglądała się nam... sarna. Spłoszona krzykiem Kubusia odwróciła się z godnością i sobie poszła. Skąd Kubusiowe skojarzenie z hieną? Prawdopodobnie ze sceny ataku hien w Królu Lwie. One też nadchodziły przyczajone...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz