czwartek, 28 czerwca 2012

Nowojorski dzień powszedni...

Na pozór wygląda jak wszędzie - śniadanie, dzieci, karmienie Kuby, karmienie Julki, usypianie Julki, zabawy z Kubą, robienie obiadu, wcześniej jakieś zakupy. A późnym popołudniem, bo chłodniej, idziemy z Beatką i dziećmi do parku. Kiedy patrzy się na mapę Nowego Jorku, zaskakuje spora ilość zieleni - łącznie z wielkim Central Park na Manhattanie, istnymi płucami tej wyspy. Oczywiście w tych parkach są place zabaw. Podobnie jest w okolicach Jamaiki. Niewielki spacerek i jesteśmy na miejscu. Na łące rozgrywa się mecz piłki, dalej porozkładane koce i mamy z dziećmi urządzają pikniki.

Plac zabaw jest ogrodzony, dodatkowo wewnątrz placu ogrodzone są miejsca z huśtawkami. Widoczną atrakcją jest kran z wodą, pitną, który jednocześnie służy do napełniania pistoletów oraz baloników.


W pewnym momencie dzieci biegną do wejścia - przyjeżdża... wózek z lodami. Poza taką sprzedażą obwoźną lodów (czy działa tu jakiś Sanepid?) ulicami jeżdżą samochody- lodówki. Łatwo rozpoznać, że taka lodziarnia się zbliża, ponieważ z głośników auta rozlega się specyficzna melodyjka. Lody jadą!


Kuba zajada zielono-żółte (ananasowe?) oraz białe, kokosowe.


Przy kranie ruch - Beatka napełnia Kubusiowi baloniki wodą, a inne dzieciaki chętnie biorą udział w tej zabawie. Takie baloniki się roztrzaskuje rzucając na ziemię.


Moją uwagę zwraca prześliczny chłopczyk z głową w lokach i uśmiechem od ucha do ucha. Mały Meksykanin, może Hiszpan? Trudno powiedzieć. Zresztą - na początku na tym placu zabaw pełnym rodziców i dzieci jesteśmy... jedynymi białymi. Cóż za dziwne uczucie! Meksykanie, Murzyni, Hinduski w pięknych sarki, Muzułmanki całe w zwojach, widać też Hiszpanów, pojawia się blond dziewuszka - mama mówi do niej po rosyjsku.


Kiedy widzi, że robię zdjęcia, śmieje się do mnie, podbiega, łapie za rękę i chce zobaczyć, jak wyszedł. Szkoda, że nie można go zapakować do walizki i zabrać do Polski. ;)


Potem bawimy się z Kubusiem w straż pożarną i gasimy setki pożarów oraz ratujemy tysiące ludzi.


Nic dziwnego, że po tak ciężkiej pracy zmęczonemu dziecku udaje się uprosić mamusię, żeby choć trochę wędrować "na barana". Ajm tajooord - z przepięknym amerykańskim akcentem tłumaczy Kubuś.


Na szczęście Julcia zasnęła snem sprawiedliwego i ma nas w nosie.


Wracamy - po drodze interesujące widoki. Figurki Matki Boskiej stoją tu pod domami czasami w doprawdy dziwnych miejscach.


Amerykanie w zwyczaju mają przyczepianie do maski różnych zabawek. Czasem efekt bywa groteskowy...


A tu specjalnie dla moich bratowych - koło naszego domu takie krzewy mają może 20-30 cm.


Hortensje zaś w tutejszych ogródkach bywają imponujące!


Domu już naprawdę blisko, jeszcze przejdziemy na drugą stronę ulicy i już będziemy na miejscu.


Kubuś tylko jeszcze zadzwoni do tatusia...

6 komentarzy:

  1. Super, będziesz miała wspomnień a wspomnień. Całą moc :)


    PS: Teraz widzę, że chyba masz nieaktualny link do mojego bloga, bo odsyła w kosmos. Onegdaj zmieniłam nieco nazwę w adresie. Nie przewidziałam, że takie będą skutki ;) Aktualnie adres jest taki: http://poezjowanie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz poprawię, Bożenko. A fakt, że wrażenia niesamowite. Inny świat.

      Usuń
  2. no nareszcie zobaczylam jak wygladacie!beatka nic sie nie zmienila!

    OdpowiedzUsuń
  3. u nas samochod z "Mrożonki" tez ma charakterystyczną melodyjkę - ta-da-di-daaaa ta-da-di-daaaa
    :D

    uch, zadraszczam Ci! na razie, później przestanę, a jeszcze poźniej ,jak wrócę z wakacjusza to znów będę zazdraszczać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Później i ja będę miała powody do zazdraszczania Tobie. :D

      Usuń