Wczoraj miałam zostać z Beatką, więc sobie leniwie rano z dziećmi pijemy kawę i ogarniamy dzień, a tu dzwoni Adam z pytaniem, czy mam ochotę na przejażdżkę, bo on leci na Bronx i potem jeszcze dalej w sprawach zawodowych. Czy mam ochotę? Też mi pytanie! Jasne, że mam! W tajemnicy przed Kubusiem, żeby nieco odpoczął po codziennych wyprawach ogarniam się raz dwa, dopijam kawę, trochę trwa zanim samochód dotrze na Jamaicę, ale za moment telefon i zbiegam na dół. Lecimy.
Nowy Jork to także miasto mostów, ciekawe czy ktoś wymyślił wycieczkę po mostach NY. Chyba helikopterem, bo przecież korki tutaj to normalka. Czy kto prowadzi badania, jaka jest reguła powstawania i rozwiązywania się korków... Lecimy.
Bronx. Zamieszkały głównie przez ludność pochodzenia latynoskiego oraz Afroamerykanów. I widać to na ulicach, a także w sklepie, w którym czekam, aż Adam załatwi sprawy zawodowe. W drodze powrotnej podziwiam słynny Yankee Stadium. Potem obrzeża Nowego Jorku i wyjeżdżamy właściwie z miasta. Po drodze kawa w Starbucksie i zamiast wieżowców przy jezdni pojawiają się zalesione wzgórza i skaliste zbocza. Jeszcze autostradowe bramki - ciągle tu się płaci za jazdę po tych cud-drogach i zaczynam pluć sobie w brodę, że nie wzięłam aparatu. A Adam pytał, czy zabrałam, a ja zlekceważyłam, że w taką pogodę (rano burza i chmury) to nie warto. A w NY pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie i byłyby śliczne zielone zdjęcia. Adam - mówię uroczyście - jeżeli następnym razem NIE wezmę aparatu, możesz mnie kopnąć w...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz