W Ameryce są pępkiem świata, prawdziwą nadzieją przyszłości, rozpieszczane, mają wszystko, co chcą, nie słyszą złego słowa, podniesionego głosu, pozwala się im na wszystko. W sklepach, kawiarniach, knajpkach nikt nie zwraca uwagi dziecku, które przestawia rzeczy na półkach, grzebie w rzeczach, przewraca. Czy to dobrze czy źle? Czy dziecko lepiej wychowywać w poczuciu bycia kimś najważniejszym czy przeciwnie - dobrze, kiedy się uczy, że nie może mieć wszystkiego? Bardzo podoba mi się ta cierpliwość rodziców względem pociech - tu ojciec czy matka nie podnosi głosu, tłumaczy, namawia... Ale z drugiej strony czy taki maluch powinien dostać wszystko, czego tylko sobie zażyczy? W NY mijam często boiska z grającą na nich młodzieżą, kolorowe place zabaw. Hitem są miejsca z fontannami (takie jak na zdjęciach z Manhattanu), gdzie dzieci szaleją do zupełnego przemoknięcia - czysta radość. I myślę sobie, że w Polsce to byłoby niemożliwe. Gdyby tak znaleźć złoty środek i wychować dzieci na ludzi znających swoją wartość, pewnych siebie, przebojowych, a jednocześnie szanujących innych i wrażliwych na potrzeby drugiego człowieka...
Cudnie, już wyobrażam sobie Jag... czyste szaleństwo :)
OdpowiedzUsuńotóż to, ładnie napisałaś :)
OdpowiedzUsuńJak pedagog, ktory ma nadzieje, ze nie pozjadal wszystkich rozumow. :)))
UsuńAch! znalezc taki zloty srodek... Ale dzici nowojorskie, to pieknie Ci wyszly- Retelko:) moj Kubi by powiedzial "mamusiu , ale byly pryskacze"
OdpowiedzUsuńNo bo pryskacze to rewelka, Betti. :D
OdpowiedzUsuńmądry wpis :)
OdpowiedzUsuńKrzysiu, dziękuję. :)
Usuń