czwartek, 16 maja 2013

Ziemia Święta - dzień III, część pierwsza

Jest 30 kwietnia 2013 roku, wtorek. Pobudka jeszcze wcześniej niż zwykle, bo o 5.15, o 6,00 śniadanie i wyjazd o 6.45. Uwieczniam wschód słońca nad Betlejem. Oraz robię jedno malutkie zdjątko mojemu notesikowi - dzięki takim fotkom mam granicę dnia wśród fotografii.
















W czasie przejazdu oczywiście znowu kontrola, polskie "dzień dobry" i zerknięcie do autokaru. W czasie drogi Mariola opowiada o zaręczynach syna, dochodzimy do wniosku, że w sumie zaręczyny to nic takiego, taka "rezerwacja"... Po drodze mały postój. Nie mogę napatrzeć się na oleandry. W oczach mam krzaczek, który jeszcze w czasach mojego dzieciństwa hodowała mama. Cieszyliśmy się, gdy zakwitał. I wspominam szał oleandrów, kiedy odwiedziłam po raz pierwszy Włochy i oszalałam na widok wielkich krzewów kwitnących we wszystkich odcieniach od białego do ciemnoróżowego. Cudowne!
















Jedziemy do Cezarei Nadmorskiej, a właściwie ruin tego starożytnego miasta - rzymskiej stolicy Palestyny okresu Nowego Testamentu, założonej przez króla Judei Heroda Wielkiego. Cezarea była siedzibą rzymskich prokuratorów, tutaj więc mieszkał Poncjusz Piłat. Najpierw podziwiamy amfiteatr, który może pomieścić 4000 widzów, obecnie odnowiony, odbywają się tutaj koncerty.
















No i proszę, tu coś w rodzaju naszego podbiału? A dalej zatrwian, zwyczajny zatrwian, w którego kwiatach buszują motyle.

















I wychodzimy nad morze, ach, cudowne, błękitne morze... 




















Na trawnikach grupy dzieci. Czyżby zielona szkoła? :)















Docieramy do rzymskiego akweduktu, wchodzimy na plażę, a potem... chociaż nogi zamoczyć! Woda jest cudownie chłodna, kamyki przy brzegu - masaż dla utrudzonych stóp. Ach, żeby tak się zanurzyć... Miejsce jest piękne: błękitna woda po horyzont, nad horyzontem błękitne niebo, piaskowe ruiny, niezwykle malownicze, oszałamiające słońce i egzotyczna roślinność. Trzy główne kolory: błękit, piasek, zieleń, czasami z intensywnym dodatkiem kwiatów. Można się zakochać.


















Doprawdy, czuję się zdobywcą...



















Jeszcze lody w kafejce - co charakterystyczne dla "tutejszych" - ceny rosną wraz z popytem. Mam wrażenie, że sprzedawcy przeciągają strunę do oporu. Cena 1,5 l wody, która "normalnie" wynosi "łan dolar", potrafi podskoczyć do 2, a nawet 3$. Na znak protestu przeciwko takiemu zdzierstwu wodę kupuję dopiero w Nazarecie (łan dolar!) - na razie mam jeszcze końcówkę betlejemskiej, więc przeżyję. 

Z Cezarei udajemy się do Hajfy, po drodze odwiedzamy Górę Karmel. Pasmo górskie Karmel wznosi się na wysokość 546 metrów n.p.m. nad Zatoką Hajfy i rozciąga się na długości 39 km w kierunku południowo-wschodnim, góra Karmel jest najwyższym szczytem. To także teren Parku Narodowego. W tutejszej jaskini ukrywał się prorok Eliasz uciekający przed zemstą pogańskiej królowej Jezabel po zwycięstwie nad prorokami Baala. Ponadto tu mieści się Zakon Matki Bożej z Góry Karmel, czyli karmelici, związani ze szkaplerzem. Mnóstwo ciekawych, także o roślinności i zwierzynie, informacji w Wikipedii, czyli TUTAJ. I oto jest złota kopuła kościoła...
















...z piękną figurą Matki Bożej w ołtarzu głównym...



















...oraz równie interesującą kopułą od wewnątrz.















Schodzimy do groty Eliasza.















A później zachwycamy się pięknem Hajfy.
















Postanawiam w drodze do Nazaretu, z okien autokaru uwiecznić trochę "prawdziwego życia".















Kierujemy się do Nazaretu, miejsca zwiastowania młodziutkiej Maryi, że zostanie matką Bożego Syna. Oprócz wąskich uliczek starej Jerozolimy całkiem sporo dobrych szos - autokar mknie pomiędzy wzgórzami. I zostawiam Was w tym autokarze przejeżdżającym z Hajfy do Nazaretu, wytrwajcie do następnego "odcinka". ;)



1 komentarz: