Wczoraj prześladował mnie pech - na dzień dobry zgubiłam broszkę, zieloną, założoną pierwszy raz i nie mogę jej odżałować. Nawet nie wiem, gdzie mogła mi się odpiąć - w drodze do pracy? W pracy? Nikt nie widział, eh. Po południu, po pracy wpadłam do gminnej biblioteki, ponieważ z Bożenką wymyśliłyśmy projekt dla dzieciaków ze szkoły podstawowej i należało wypełnić wniosek. Pisałam do 21 ów projekt, zapisywałam regularnie, był na pulpicie, a kiedy go zamknęłam, okazało się, że wyparował, zniknął, rozpłynął się - nie ma. Cztery godziny pracy poszło w czorty. Okej, mam go w głowie, ale trzeba go na powrót zapisać, a to trwa. Zamierzałam dziś po pracy pokończyć różne rzeczy na piątkowo-sobotnie zajęcia w Warszawie, a tymczasem najpierw projekt muszę odtworzyć, ponieważ termin złożenia wniosków tuż tuż. Wróciłam wczoraj do dom dobrze po 22, głodna, zmęczona i zła, a żeby tego było mało, to dopadła mnie bezsenność. Wrrr! Jedyna korzyść, że piszę to słowo, ale skoro ono takie zirytowane, to i korzyść niewielka. Trzymajcie kciuki, żeby dziś było lepsze od wczoraj. I moje, i Wasze, Złotka. :)
trzymam ;-)
OdpowiedzUsuńBuziaki zatem, nie tylko kciuki :P
OdpowiedzUsuńeno, jeśli tu zapisałaś, to miałaś jeszcze zapas na funkcje dodatkowe. be mazgajenia się, rrraz, rrraz, raz, raz!
OdpowiedzUsuń;P
Broszka się znalazła! Hurra! :)
OdpowiedzUsuńA wniosek uzupełniłam jeszcze raz. :)
OdpowiedzUsuń