W horyzont wbita ognista strzała zachodu – kołysz mnie, matko,
kołysz, w
śnienie wprowadzaj, w prawie-umieranie, w przeszłość
biegnącą ku obcej przyszłości w nieustannym teraz. W atrament
słów
toczących się od kiedyś, od powstawania, rodzenia się
i
dojrzewania, od wszystkich matek, babek i prababek świata
po córki,
wnuczki i prawnuczki jutra. Kołysz mnie, matko,
naucz
kołysania, to nasze prawo – koić niespłakane,
niespłacone
życiem, to nasze prawo – zszywać
rozdzierane.
Naucz mnie, matko, naucz
tej drogi
spokojnej, rozdawania siebie,
przesypywania
zgodą dni coraz szybszych,
naucz słodyczy przychodzącej w coraz to mocniej
pogniecionej
skórze, tęsknoty po tej, której nazwy
wymawiać nie
trzeba, bo zbyt gorzko w ustach
rozpuszcza się
łzami. Kołysz mnie, matko,
póki jeszcze
jesteś, zanim słońce poranne
raną się rozleje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz