środa, 10 lipca 2019

Tu zaszła zmiana...

Za oknem w pracy rosną lipy, dwie jabłonie, gruszka dziczka i śliwa. Kiedy jest mokre lato, w trawie pojawiają się grzyby, ogromne i jadalne, jakaś odmiana borowika. Drzewa owocowe są stare, pamiętają początki szkoły i mnie - nastolatkę - sadzącą młode roślinki. W ciągu roku szkolnego dzieciaki wybiegają tu na przerwy, jest bezpiecznie, auta z drugiej strony budynku. Teraz cisza. Oczyma pamięci widzę Tereskę w czasie wakacji, w granatowym sarafanie, zrywającą koniczynę. Później, kwiatek po kwiatku, łodyżka po łodyce, plótł się wianek pachnący miodem.

Na dziś koniec. Kończę sprawdzanie, przeglądanie, uzupełnianie... Spłukuję kubek po herbacie. Zamykam. Wychodzę, ruszam na niewielki spacer dookoła szkoły. mały przegląd okolicy. najpierw w wiśniowy kąt, z którego niewiele zostało - po odgrodzeniu placu sołeckiego po drugiej stronie została większość młodych wisienek. Tu tylko kilka, wiśnie są kwaśne, pod językiem pojawia się też jakiś rodzaj słodyczy. Owoców nie ma wiele, mogłabym oczywiście przejść na drugą stronę (nie, nie po siatce, dookoła, przez bramkę), ale skubię te kilka krwistych kulek, zjadam i wracam ku sadowi od frontu szkoły. Po drodze oglądam powój i cykorię podróżnik, które się w tym roku rozpanoszyły. Gdzieniegdzie krwawnik, dziki szczaw i różowa koniczyna, kilka krzaczków. Zrywam garstkę kwiatów. W domu zalewam wrzątkiem - nie ma taka herbata wyjątkowego smaku, ot - zaparzone siano, ale różowa koniczyna ma wiele pozytywnych właściwości i zalecana jest zwłaszcza kobietom w... eee... pewnym wieku... Trzymam więc w ręku tę koniczynową garstkę, wchodzę w sadek: śliwy, wiśnie, jabłonie, dookoła jarzębiny, klony i duże lipy. Jak zwykle mnie zaskakuje czerwień owoców jarzębin na początku lipca. Skubię tu i ówdzie wiśnię - przydałaby się wysoka drabina, bo na dole owoców tyle, co na lekarstwo. Robię przegląd jabłoni - właściwie pod jedną można znaleźć kilka jabłuszek na wczesny kompot. Moje ulubione, wrześniowe drzewko słabo w tym roku owocuje. Lubię po pracy przyjść i zebrać kilka jabłek - niepryskanych, jakiejś starej odmiany; w tym roku za sucho było. To nic, poczekamy na rok kolejny.

Tymczasem na zachodzie się chmurzy, nisko, nad horyzontem pojawia się granat. Zrywa się wiatr i nagle garścią twardych, dużych kropli uderza deszcz. Biegnę do domu myśląc o zamrożonych pierogach z serem, które odparzę na obiad. Smacznego!

W międzyczasie wciąż myślę, o różnych sprawach i od czasu do czasu uśmiecham się.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz