piątek, 24 stycznia 2014

Polekturowo i przedlekturowo

Trzy rzeczy za mną, o których warto słówko skrobnąć. Pierwsza i druga to książki Joanny Bator, do sięgnięcia po które skłoniła mnie Nagroda Literacka Nike. Wcale nie jest łatwo w bibliotece zdobyć "Ciemno prawie noc", ale udało mi się dostać "Japoński wachlarz" oraz "Chmurdalia".

 
Ta pierwsza pozycja to felietonowy pamiętnik z dwóch lat spędzonych w Japonii. Rzecz bardzo ciekawa, bo dla takiego laika jak ja pokazująca egzotyczny kraj z różnych stron i sprawiająca, że zaczyna się rozumieć "co, jak i dlaczego". Mnóstwo interesujących informacji, ciekawych historii. Lekko, dobrze napisane, polecam wszystkim wielbicielom podróży.

Rzecz druga - "Chmurdalia" - ujęła mnie od pierwszej chwili tytułem zaczerpniętym ze Stachurowego "Coś srebrnego dzieje się w chmur dali". Mityczna Chmurdalia wymyślona przez dwie dziewczyny na dachu wałbrzyskiego bloku przewija się przez całą powieść. Atmosferą - może ze względu na miejsce części akcji, ale może i nie tylko - przypomina czasami prozę Olgi Tokarczuk. Wcale się temu nie dziwię, ponieważ miejsce urodzenia i zamieszkania często warunkuje sposób pisania. Przypominają mi się teraz podlaskie powieści z ostatnich lat - Jana Kamińskiego, Michała Androsiuka, Krzysztofa Gedroycia - one mają jakiś wspólny mianownik, "tutejsze" smaczki. Dlatego nie dziwię się, że "Chmurdalia" nosi cień (a może światło) Tokarczuk. Nie znaczy to, że jest naśladowaniem, właśnie nie, jest odrębną zupełnie rzeczą, a historia Dominiki wciąga mnie na tyle, że muszę sięgnąć po "Piaskową Górę", która jest pierwszą częścią. Cudownym pomysłem jest połączenie różnych światów w powieści przez historię... autentycznego nocnika Napoleona...

I rzecz trzecia, przez którą przebrnęłam i trawię, książka laureata Literackiej Nagrody Nobla w 2012 r., Mo Yana, "Obfite piersi, pełne biodra". Wcześniej czytałam już "Krainę wódki" tegoż i byłam całkiem usatysfakcjonowana lekturą, zwłaszcza zbudowaniem fabuły na narracjach kilku osób. W przypadku "Obfitych piersi..." jest inaczej, co nie znaczy, że to słaba literatura. Na pewno to książka rozedrgana, nosząca w sobie szaleństwo, zadziwiająca ogromem pracy, ilością tekstu (639 stron!), fantazją autora, ale i okrucieństwem, powieść, która zmusza do pytań o prawdę dotycząca Chin. Autor prowadzi nas przez dziesiątki lat historii jednej rodziny, rodziny Shangguan, w której kobiety odznaczają się właśnie tytułowymi obitymi piersiami i pełnymi biodrami, a główny bohater, długo wyczekiwany syn, brat ośmiu starszych sióstr, wzbudza w czytelniku całą gamę uczuć, od czułości, współczucia, bo zirytowanie, zdenerwowanie, a nawet chęć kopnięcia w... pomińmy milczeniem. W tle - wydarzenia historyczne: Powstanie Bokserów w 1900 roku, upadek dynastii cesarskiej, inwazja japońska, walki Kuomintangu z komunistami, „rewolucja kulturalna", aż do reform gospodarczych i lat 90. XX wieku. Polecam mimo wszystko.

 A przede mną - przeznaczone na pierwszy tydzień ferii książki. Pierwszą jest "Przyjaciółka z młodości" najnowszej noblistki "Alice Munro" - również nie znam tej autorki. Przyznam się, że nie przepadam za opowiadaniami, zawsze bliższe mi były powieści, zwłaszcza mięsiste i obfite, ale kto wie, co mnie spotka na stronach "Przyjaciółki z młodości".  Druga lektura na najbliższe dni to rzecz zupełnie inna, mianowicie "Wojna cukierkowa" Brandona Mulla, autora "Baśnioboru", który - zwłaszcza pierwsze części - czytałam z dużą przyjemnością. To powieści dla dzieci, ale lubię wiedzieć, co czytają.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz