środa, 20 stycznia 2016

Ach, posentymencę trochę sobie...

Na nogach od szóstej rano, bo skoro już się obudziłam, to nie opłaca się spać jeszcze te pół godziny (swoją drogą, to dziwne - czasem nie opłaca się aż pół godziny, a czasem opłaca się pięć minut...). Praca, praca, praca, cały dzień przy komputerze i przy papierach, dłubanina taka, że przed oczami mroczki. Dlatego wpadłam na dom, założyłam solidne buty i kożuszek - i hajda ku torom. Powietrze mroźne, śnieg się trzyma, na torach pociąg - trafiłam!

W drodze powrotnej patrzyłam na górę, na której obecnie wznosi się szkoła... Przez setki lat na tej właśnie górce, wyższej o dobre kilka metrów, wznosiły się domostwa właścicieli Juchnowca. Zastanawiałam się, jak pięknie musiał wyglądać dwór, z którego rozciągał się widok na zbudowany na drugim wzgórzu kościół, na stawy na dole, na folwarki, pola... Szkoda, że nie ma pamiątek po tych czasach, szkoda, że wszystko zniszczono. Buldożery zepchnęły ziemię, zniszczyły resztki fundamentów, może podziemi. Jako dziecko pamiętam jakieś zasypane podpiwniczenia w tzw. "lasku na górce". Ten lasek - jak sądzę - to były zapewne pozostałości parku dworskiego. Zostało kilka wysokich jesionów... Wśród mieszkańców krążyła legenda o tajemnym przejściu podziemnym między dworem a kościołem... Ciekawe, co można by znaleźć, gdyby zacząć szukać...

Wracałam o zmierzchu, kiedy świat łagodnieje, robi się miękki. I miękko się robiło na sercu reteskowym, że wraca do swojego miejsca, że za moment włączy lampki na choince, zaparzy herbatę i wróci do pracy.




1 komentarz:

  1. własnie mnie martwi, że kiedy robi się cudowna zimowa pogoda ( a u nasz obecnie nie ma czarnych szaszorów, bo śnieg sypie i sypie), to akurat muszę męczyć jarząbka w budynkach grrrrrr

    OdpowiedzUsuń