sobota, 6 grudnia 2014

Z tęsknoty za rodzynkami, z tęsknoty za migdałami...

Dzisiejszy premierowy spektakl skradł mi serce. Właściwie cóż więcej można powiedzieć, kiedy się jest bez serca, bo ono pozostało na tym twardym krzesełku Foyer w ósmym rzędzie i czeka, że za chwilę pojawią się aktorzy i znowu zabrzmi muzyka.

Skoro serce zostało skradzione, zatem można napisać bez serca, podać same konkrety. Spektakl "Migdały i rodzynki. Szkice białostockie" powstał na podstawie związanych z międzywojennym Białymstokiem piosenek, prasy, opowiadań i słynnego tygodnika „Prożektor”, „organu niezależnej myśli – bezstronnego obserwatora życia społecznego” - podobną informację znajdziemy na stronie Teatru Dramatycznego im. A. Węgierki w Białymstoku. Tyle konkretu. Przejdźmy do ulotności...

Wyrażam więc najpierw podziw dla pomysłu. Dla pomysłu i dla odwagi. Zrobić spektakl w oparciu o - nazwijmy to - szczątki, pogłoski, resztki, pozostałości - i zrobić spektakl pełny, pozwalający widzowi na wędrówkę po skrajnych emocjach, od śmiechu, farsy czy żartu po wielką melancholię, nostalgię sprawiającą, że można mieć oczy "na mokrym miejscu" - to niezwykła sztuka. Podziw więc należy się Adamowi Biernackiemu, reżyserowi, autorowi scenariusza i koncepcji scenograficznej - panie Adamie, ja, skromny widz z końcowego rzędu, czuję się usatysfakcjonowana, ugłaskana i nakarmiona "Migdałami i rodzynkami", a smak mają owe "Migdały i rodzynki" wyjątkowy. 

Spośród wielu smaków i smaczków spektaklu wybieram w szczególny sposób muzykę, muzykę na żywo - żydowskie i nie tylko piosenki, budujące klimat poszukiwania czasu utraconego. I właśnie tak, jak w Proustowskim "W poszukiwaniu straconego czasu", gdzie pretekstem do wspominania dzieciństwa staje się dla Marcelego smak magdalenek, tak w "Migdałach i rodzynkach" owym punktem zapalnym staje się muzyka. Trio w składzie: Magdalena Pogorzelska (obój), Damian Boreczko (akordeon) oraz Martyna Faustyna Zaniewska (cudowny śpiew) wspierane przez Justynę Godlewską-Kruczkowską i Rafała Olszewskiego przenosi nas - i musi to być magia - do Białegostoku początku XX wieku.

No i aktorzy. Niedawno miałam możliwość podziwiania ich w "Gąsce" - nieporadnych, śmiesznych, zagubionych bohaterów, zaplątanych w dziwaczny uczuciowy układ, a dziś odkrywam kolejne talenty - muzyczne i dramatyczne. Żywiołowość, niezwykła ekspresja plus doskonałe stroje i makijaże sprawiają, że spektakl skrzy się i mieni. Energia, która falami przetacza się przez scenę, udziela się widzom. Pani Justyno, panie Rafale - z przyjemnością podglądam państwa transformacje w kolejnych spektaklach.

Dodatkowo towarzyszyło mi przez większą część przedstawienia poczucie straty, poczucie "niepowrotności" ludzi, miejsc, czasu, narodów, to wrażenie odczuwam także w Tykocinie - kiedy staję w synagodze, kiedy spaceruję uliczkami tego miasteczka. Nic nie pozostało po sprawach i sprawkach, po problemach, tragediach, po miłościach i radościach, po obrzędach, zwyczajach, po codzienności - jedynie wspomnienia i resztki, okruchy.

O ty, miasto Białystok, jak mogłoś pozwolić na te wielkie zmiany, na przetaczające się nieszczęścia, jak mogłoś pozwolić na zginięcie tego, co tworzyło mieszkańców Podlasia? Jednocześnie, drogie miasto, jak możesz pozwalać, by te ślady przeszłości, które się w znikomym stopniu zachowały, były niszczone lub zamieniane na współczesność? I z tą refleksją pozostawiam Was, drodzy Czytelnicy. I mam nadzieję, że taka także była rola "Migdałów i rodzynek" - wzbudzić refleksję.

Proszę tylko o jedno - pójdźcie na spektakl, odszukajcie i oddajcie właścicielce serce, które zostało na twardym teatralnym krzesełku.

Szczegółowe informacje o spektaklu - na stronie Teatru Dramatycznego, czyli TUTAJ.

I jeszcze ukradzione z FB zdjęcia autorstwa Emilii Siemakowicz:

:


2 komentarze: