poniedziałek, 10 października 2011

Jesień, ta nieśmiertelna melancholiczka...

Mogłabym ją nazwać siostrą. Wiem, że kiedy przyjdzie, to niektóre dni będą wprost niemożliwie przepełnione smutkiem. Przypomina mi się wówczas myśl Apoloniusza z Tiany, którą przysłał mi kiedyś Marek (dziękuję), a która, przewrotnie, potrafi mnie rozbawić: "Wy, którym ciężko zwalczyć melancholię, pomyślcie, że są ponoć kraje, gdzie drzewa co roku tracą wszystkie liście". I ja, mieszkanka takiego kraju, śmieję się, że tu przyszło mi żyć.

Przepełniony smutkiem był także wczorajszy koncert Magdy Umer. Cudowny, jesiennie nostalgiczny, ocalający piosenki, które się gdzieś gubią, piosenki w nowych aranżacjach Wojciecha Borkowskiego, z oprawą muzyczną wielkiej klasy. I Pani Magda, z niezwykłym poczuciem humoru i serdecznością. Złego piosenkarza, muzyka można poznać po tym, że lepiej brzmi na płycie niż na żywo, a dobrego, że nic, żadne nagranie, nie zastąpi osobistego kontaktu. Pani Magda należy, oczywiście, do kategorii muzyków, których można słuchać na żywo w nieskończoność, dlatego białostocki koncert sprawił mi ogromną przyjemność, aczkolwiek przyjemność przewrotną, bo przesyconą smutkiem, melancholią i nostalgią.

Żeby nie zasmucić (się) całkowicie, znalezione w internetowej otchłani słowa Stanisława I. Witkiewicza: „Dobrze jest, psiakrew, a kto powie, że nie, to go w mordę!”.

I, oczywiście, link do po(d)słuchania: Szkoda róż

2 komentarze:

  1. Umer to zawsze była najwyższa klasa .... też miałem kiedyś okazję posłuchać na żywo

    A Witkacy dobrze mówi ;)

    OdpowiedzUsuń