poniedziałek, 27 września 2010

Madame Butterfly

Nie ukrywam, że z wielką ciekawością jechałam w ostatnią sobotę do Warszawy. Zachciało się nam... do opery. Oglądałam różne spektakle, ale tak się złożyło, ze jeżeli chodzi o spektakle muzyczne, to opera była mi zupełnie obca. Spodoba się? Nie spodoba? Wynudzę się jak mops? Będę przeżywać? No i przekonałam się.... przepadło. Czy sprawiła to rzewna historia nieszczęsnej dziewczyny, czy zachwycająca, czysta scenografia, czy po prostu ten śpiew, a może wszystko razem, że wróciłam zachwycona.

Libretto z pewnością nie jest bardzo skomplikowane. Amerykanin, Pinkerton, podczas pobytu w Japonii bierze za żonę młodą śliczną dziewczynę - tytułową Madame Butterfly - nie traktując tego zbyt poważnie. Wkrótce wyjeżdża i zapomina o zobowiązaniach. Jego małżonka jednak odrzuca innych konkurentów, kocha i czeka. Wychowuje synka licząc, że mąż wkrótce wróci. Po trzech latach ukochany powraca... z nową żoną i tylko po to, żeby zabrać dziecko. Butterfly popełnia rytualne samobójstwo.

Kilka informacji zaczerpniętych z programu:

MADAME BUTTERFLY, Giacomo Puccini

Tragedia japońska w trzech aktach
Libretto: Giuseppe Giacosa i Luigi Illica
Prapremiera: Regio Teatro alla Scala, Mediolan, 17 lutego 1904
Premiera polska: Teatr Wielki, Warszawa, 3 grudnia 1908
Premiera obecnej inscenizacji: 29 maja 1999


Dyrygent: Tadeusz Kozłowski
Reżyseria: Mariusz Treliński
Scenografia: Boris Kudlička
Kostiumy: Magdalena Tesławska, Paweł Grabarczyk
Ruch sceniczny: Emil Wesołowski
Przygotowanie chóru: Bogdan Gola
Światła: Stanisław Zięba
Soliści, Chór i Orkiestra Opery Narodowej

Obsada:
Madame Butterfly - Hiromi Omura
Suzuki - Małgorzata Pańko
Kate - Magdalena Idzik
Pinkerton - Sergey Semishkur
Konsul - Artur Ruciński
Goro - Krzysztof Szmyt
Yamadori - Tomasz Piluchowski
Bonza - Mieczysław Milun
Komisarz - Jacek Kostoń

Więcej informacji na stronie Teatru Wielkiego

I zdjęcie - scena przybycia panny młodej.

7 komentarzy:

  1. W operze byłem dawno temu i wciąż pamiętam jak wtedy cierpiałem. Cierpiałem straszliwie. Od tego czasu nie próbowałem. Muzyki oczywiście słucham i lubię. Tylko opera kończy się dla mnie na Mozarcie. Może się skuszę? Choć wkurza mnie "belcanto", bo wcześniejsza, sprzed reformy, opera posługuje się innym sposobem śpiewania.
    Treliński mnie kusi.

    OdpowiedzUsuń
  2. No Treliński to Treliński, wiadomo. Ale odbiór opery to taka indywidualna sprawa, że trudno radzić coś. Trzeba spróbować po prostu. :)

    Ja - powiem po cichu - nawet łezkę uroniłam. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. i tylko mi nie mów, że robiłaś zdjęcia w teatrze :|

    OdpowiedzUsuń
  4. No jak mogłabym być taką profanką? :/

    OdpowiedzUsuń