sonia nie wierzy
drzewa obłożone z północy
jak języki trawione gorączką
horyzont jest ciastkiem z różową pianą
ma metaliczny smak więc próbuje
nietknięta droga – dziewiczy całun
który ptaki w szaleństwie
przetańczyły na krzyż
sonia chowa się za zgaszonym światłem
a potem twardym obcasem narusza spokój
martwego świtu
słucha jak bezdźwięcznie
z nieba schodzi śnieg
urodziłaś się z obłędu i burz
z zamieci wracających każdej zimy
i mlecznego światła pierwszych śniegów
wystawiłaś na mróz ciało podszyte fioletem
podbarwione purpurą
Teresa Radziewicz, Sonia zmienia imię, wyd. KWADRATURA, Łódź 2011
Mistrzowski wiersz!
OdpowiedzUsuńTomik kupię musowo!
Miło takie rzeczy czytać, ale coś Ty, Marku, nie jest mistrzowski.
OdpowiedzUsuńSplagiatuję Tess: Miło takie rzeczy czytać. :)
OdpowiedzUsuńO Ty Robercie! :)
OdpowiedzUsuńchyba mam chcicę... na "Sonię" :)
OdpowiedzUsuńPi, "chcica" jest okropnym słowem. :P
OdpowiedzUsuńAczkolwiek Twój wpis jest yyy... satysfakcjonujący. ;)
ale żal
OdpowiedzUsuńto było świetne
OdpowiedzUsuń