To ta wariacka pogoda, którąśmy mieli -
Raz wywijało się orła w przód, a raz leżało
Wśród luzem rosnących traw i miękkich, białych, bezimiennych
kwiatów.
Ludzie robili sobie z niej odzież,
Zszywając biel bzu z błyskawicami
Na jakichś nieokreślonych bliżej rozstajach dróg. Niebo nawołuje
Głuchą ziemię. Ten przysłowiowy rozgardiasz
Poranka sam się usuwa, kiedy wstajesz,
Masz na sobie tekst. Linijki
Zwisają ci do sznurowadeł i nigdy nie będę chciał ani potrzebował
Innej literatury niż ta poezja błota
I ambitne wspominanie czasów, kiedy to przychodziło łatwo
Przez tamte naówczas lasy i zaorane pola i miało
Jakąś zwyczajną nie uświadamianą godność, do której teraz nie ma
nawet jak
Się zbliżyć chyba że w wąskich parowach, których nikt
Nie sprawdzi, gdzie jakiś spóźniony okaz rzadkiego,
Nieciekawego gatunku być może wciąż jeszcze wypuszcza kiełki,
na ile nam wiadomo.
Przeł. Piotr Sommer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz