Kiedy bardzobardzobardzo wczesnym rankiem zbierałam się do wyjazdu, w czasie szybkiego pakowania rzeczy okazało się, że nie mogę znaleźć ładowarki - diabeł ogonem nakrył (że posłużę się związkiem frazeologicznym - a'propos dzisiejszej lekcji w klasie VIa) - bez sensu jest więc zabierać aparat fotograficzny, w którym smętnie migała ostatnia kreska oznaczająca szybki kres baterii. Nie mogłam więc zrobić zdjęć pięknemu miastu, mam jednak nadzieję, że sobie odbiję to jakąś śliczną wiosną i nasycę się jeszcze Kaliszem. Na szczęście jednak IV Ogólnopolski Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej został obfotografowany ze wszystkich możliwych, nie tylko oficjalnych stron, więc solidną porcję zdjęć różnorodnych można oglądać na Fejsbuku, tudzież zapisać na dysku twardym i pławić się w nich bez ograniczeń. O, choćby jak tutaj - w ładnej migawce przygotowanej przez Łyżkę Mleka (kto zechce się przyjrzeć, powiększy).
Festiwal w Kaliszu zadział się po raz czwarty, a ja dotarłam nań pierwszy raz - i bardzo się cieszę. Ten krótki weekend na drugim (patrząc z mojej perspektywy) końcu świata stał się dla mnie - najpierw - wakacjami, ach jakże potrzebnymi wakacjami. Jakby ktoś mnie przeniósł nagle w inny świat i powiedział: zostaw codzienność, nie myśl, nie kombinuj, nie martw się, zaczerpnij czegoś innego. I tak się stało - prezentacja mojej książki w piątkowy wieczór minęła szybko "jak sen złoty" i już nie musiałam przejmować się, denerwować, mogłam sobie - być. Zanurzyć się w atmosferze, cieszyć się obecnością ludzi, słowem, żywiołowością, jesienią, cudownymi spotkaniami, rozmowami...
Stał się ten krótki weekend - po drugie - możliwością zetknięcia się z różnorakim słowem. Program Festiwalu, kalejdoskop prezentujących się osób, książek, tekstów, spektakli powinien nieźle zamieszać w głowach literaturomaniaków. Prezentacja poetów z Gorzowa Wielkopolskiego, książki Salonu Literackiego, młodzi interesujący ludzie z trójmiejskiej grupy Nowy Bruk, spotkanie z Magdą Krytkowską i Leszkiem Żulińskim, kaliskie spektakle (Jurku, jesteś wielki!), fascynujący wieczór z Wojciechem Kassem i samymi Natalią i K.I. Gałczyńskim - dzięki kustoszowi Muzeum w Praniu i kolejny "Powrót do Karczewskiej" - uczta, panie, uczta! Dobry czas sycenia się słowem. Aneto Kolańczyk, Izabelo Fietkiewicz-Paszek (że Was tak z nazwiska tu wywołam) oraz wszyscy inni Organizatorzy, pełna jestem podziwu!
Trzecią cząstką dopełniającą festiwalowe koło okazały się legendarne "nocne rodaków rozmowy". Po prostu ugotowaliśmy się w rosole... znaczy w Bulioniku (pamiętamy: Bulionik należy ZALAĆ, a obuwie przed wyjazdem odnaleźć). Rozmowy, rozmowy, rozmowy, śmiechy, dyskusje, serdeczności, wykłócania się, zgadzania i niezgadzania, te nasze radostki i radości. Dziękuję. Dziękuję wszystkim Poetom i Niepoetom z różnych stron Polski za możliwość spotkania się i pobycia razem. Do następnego!
Zostały po Festiwalu zdjęcia, wspomnienia, a ja przywiozłam w głowie, a później otrzymałam mailem wiersz Leszka Żulińskiego. Obrazy z wiersza snuły się we mnie niczym babcina zielona włóczka.
Leszek Żuliński, Babcia na jabłoni
śniła mi się babcia na jabłoni
nie wiem czyja. moja nie moja?
siedziała na gałęzi, dyndała nogami
i robiła sweter na drutach. gdzieś go
jeszcze mam... zielony był.
potem babcia nikła w tej zieleni
aż roztopiła mi się...
poszukam tego swetra.
może jest w nim jeszcze zapach jabłek
albo śpiew kosów; może jakaś ukraińska dumka,
bo babcia z tamtych stron...
teraz bym sobie chodził w tym swetrze
pora wracać do kłębka włóczki,
z którego się wysnuliśmy,
powoli dziecinnieć,
wierzyć w sny
i zaświaty.
jest też taka ksiażeczka dla dzieci "Babcia na jabłoni", bardzo ja lubię :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, też lubię! :)
Usuńpozazdrościć wizyty w tamtym miejscu ;) ja niestety nie miałem okazji dotrzeć na miejsce
OdpowiedzUsuń