Kiedy kilka lat temu zaczęłam grać w literaki, odkryłam, że literakowy słownik zezwala na użycie form czasownika w czasie przeszłym, w rodzaju nijakim i nie tylko w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Byłom, robiłom, czytałom... I uczyłoś, śpiewałoś, tańczyłoś... Wówczas zastanawiałam się, kto i w jakiej sytuacji w ten sposób może mówić.
Kilkanaście dni temu trafiłam wreszcie w bibliotece na "Balladyny i romanse" Ignacego Karpowicza; po "Niehalo" i "Nowym kwiecie cesarza" chciałam sięgnąć po kolejną powieść tego autora. A powiem, że "Balladyny..." w ciągłym były czytaniu, polowałam na nie już od kilku miesięcy. Wreszcie jednak wpadły w moje ręce. Otworzyłam na pierwszej stronie i... cóż to... Narratorem pierwszoosobowym pierwszej cząstki okazało się... chińskie ciasteczko! Które o sobie mówiło, rzecz jasna, w rodzaju nijakim! Rozbawiło mnie to bardzo i - jednocześnie - wciągnęło od pierwszych stron w lekturę.
Co mogę powiedzieć w tym momencie, kiedy książkę nominowaną do nagrody Nike mam już za sobą? Przede wszystkim - po lekturze różnych rzeczy w ostatnim czasie wiem, co szczególnie cenię w powieści. Jest to tzw. "story". Książka musi opowiadać dobrą historię, fabuła ma wciągnąć i nie pozwolić się oderwać, zmuszać do powracania, aż do ostatniej strony. I z pewnością "Balladyny i romanse" mają swoją "story". Na dodatek na tyle niezwykłą, że w czytelniku budzi przeróżne uczucia. Zaczyna się z pozoru całkiem zwyczajnie - zwyczajne miejsca, zwyczajni ludzie, no może czasem jakieś niepokojące zdarzenia... Z biegiem akcji wszystko się zapętla, rozkręca, a apogeum osiąga, kiedy autor przenosi nas do... nieba, które zamieszkane jest przez rzesze bogów z różnych epok i religii. Funkcjonują obok siebie, w miarę zgodnie, w mieście miast do czasu, kiedy podejmują decyzję, że należy zamknąć niebo, a bogowie, gromadnie, zstąpią na ziemię - czyż to nie interesujące "story"! Jak najbardziej!
Gdybym jednak ktoś mnie zapytał - o czym są "Balladyny i romanse", powiedziałabym, że o sprawach wiecznych - o miłości i samotności, o pragnieniach i niespełnieniu. O życiu i śmierci. To wszystko podszyte nutką ironii, opisane z niemałym poczuciem humoru, czasami czarnego.
Przypomniałam sobie, już po lekturze, rozmowę na temat książki Karpowicza, w której usłyszałam, że to typowa powieść postmodernistyczna. Nie powiem, że nie, ale z przyjemnością takie postmodernistyczne powieści mogę czytać.
Że powieść jest "postmodernistyczna" miało być zarzutem?
OdpowiedzUsuńŻe typowa postmodernistyczna. :)
OdpowiedzUsuńNo, ale zrozumiałem, że w tej rozmowie wyszło, że jeśli to "typowa powieść postmodernistyczna" to źle ;)
OdpowiedzUsuńnie chodzi o to, że postmodernizm jest zły... wadą natomiast postmodernistycznej prozy po polsku jest to, że powstaje jakieś z trzydzieści-czterdzieści lat po wysypie takiej literatury w innych krajach... w związku z tym kiedy czytam "Balladyny i Romanse", to z jednej strony odczuwam przyjemnośc czytania, śmieję się, a z drugiej strony mam wrażenie że niektóre rozwiązania już gdzieś kiedyś widziałem... jest to na pewno dobra literatura, ale nie wiem czy chciałbym ją na Nike. w ogóle, zawsze przy Nike czekam na jak najwięcej poezji, nawet nie dlatego że sam piszę, raczej dlatego że mam wrażenie że Polacy mają znacznie więcej ciekawszych rzeczy do zaoferowania w poezji, a nie w prozie. przynajmniej współcześnie.
OdpowiedzUsuńO, uderz w stół... To właśnie Kuba o powieści mówił. I się wyjaśnił. :)
OdpowiedzUsuń"mam wrażenie że Polacy mają znacznie więcej ciekawszych rzeczy do zaoferowania w poezji, a nie w prozie" - ależ to jest Święta Prawda!
OdpowiedzUsuńI co do reszty też pełna zgoda. Nie wiem, czy się mogę wypowiadać, bo "Balladyn" przeczytałem jeno kilkadziesiąt stron. Wakacje to jest dla mnie zawsze czas na odrabianie zaległości. I w tym roku padło na klasykę postmodernistycznej prozy: Calvino, Perec. Gdy skończyłem "Życie instrukcję obsługi" sięgnąłem po Karpowicza i szybko odpadłem.
Natomiast teraz czytam "Chumrdalię" Joanny Bator. No i jeśli lektury jeszcze nie porzuciłem, to znaczy, że jest dobrze. Muszę nawet przyznać, że mnie trochę wciągnęło. Także dołączam się do kibiców Bator w tegorocznym finale Najek.
O samej nagrodzie można pisać dużo. A czemu nie ma poezji? Wyobrażacie sobie, żeby "Po tęczy" Sosnowskiego wygrało w 2007 (jeśli się nie mylę) wygrało z "Biegunami" Tokarczuk? Przecież książki z paseczkiem Nike chce mieć na swojej półce znakomita część polskiej inteligencji. Gdyby w ich ręce trafił Sosnowski to byłoby ogromne rozczarowanie! I prestiż tej - bądź co bądź - bardzo medialnej nagrody upadł by zupełnie. Tak myślę. Także zamiast rewolucyjnego Sosnowskiego, lepiej wylansować przecież dość konwencjonalną Tokarczuk.