Warszawa, Warszawa w weekend, próby przed spektaklem dyplomowym i okazja, żeby wpaść do prawdziwego teatru w stolicy. Tym razem padło na Starą Prochownię - dwa kroki dosłownie obok naszego miejsca noclegowego, aż dziw bierze, że nigdy jeszcze tam nie byliśmy. Spektakl, co do którego można mieć obawy, czyli "Kompleks Portnoya". Z obawą więc podejmujemy decyzję, a na miejscu okazuje się, że... nie ma miejsc. I że trzeba poczekać - może, może jakieś osoby zaproszone nie dotrą. Udaje się, wchodzimy po schodkach do niewielkiej sali, widownia siada po obu stronach stojącego na środku czegoś w rodzaju symbolicznej klatki. Wewnątrz podest w kształcie trójkąta, który, odpowiednio przesunięty, z drugim trójkątem pod spodem tworzy gwiazdę Dawida. No - myślę - trudno aktorom będzie grać tak, by obie strony były usatysfakcjonowane...
Zaczyna się... I szybko wpadam w podziw. Pierwsza scena, która budzi mój zachwyt, to awantura, którą po włosku rozpętuje matka, ach jak pięknie się awanturuje wykrzykując te wszystkie włoskie (jak sądzę) przekleństwa. I potem są kolejne sceny, świetne, po prostu świetne. Obserwuję, jak przeistacza się, jak się kurczy, jak zmienia na twarzy tytułowy Aleks. Takie odnosi się wrażenie - od jasnej, szczerej twarzy dziecka, po skurczoną twarz kogoś, kto podjął decyzję niejako wbrew sobie. Podziwiam "małpkę", młodą aktorkę wcielającą się w różne bohaterki. Trochę mniej zachwyca mnie ojciec Aleksa - jest zbyt łagodny, ma taką szczerą twarz, to mi przeszkadza, przecież nie jest niewiniątkiem.
Jeżeli ktoś zapytałby mnie, czy w spektaklu są wulgaryzmy, powiedziałabym, że tak, czy jest w nim erotyzm, rzekłabym, że pełno. Ale - i to mnie samą wciąż zaskakuje - nie ma tam nic niepotrzebnego. A to ogromna sztuka.
I kolejna sprawa, która wydaje się ważna. Na stronie teatru znajduję kilka słów opisu:
„Kompleks Portnoya” to kultowy i zarazem skandalizujący tekst - manifest młodego pokolenia lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Jeden z kamieni milowych prozy amerykańskiej ubiegłego stulecia. Aleks Portnoy, znerwicowany młody człowiek, ucieka od wszystkiego, co go ukształtowało - od ograniczeń, jakie niesie wychowanie w mieszczańskiej rodzinie żydowskiej, od obowiązujących zasad moralnych, od władzy ojca.
Owszem - myślę - ten spektakl jest o tym, ale - co dla mnie zdaje się ważniejsze, wychodzi poza historię żydowskiego chłopaka. Tak naprawdę to rzecz o walce z własnymi korzeniami, walce pokoleń, o poszukiwaniu swojej tożsamości i o jej niszczeniu, o tym, od czego nie umiemy się wyzwolić. I niekoniecznie jest to walka zwycięska...
Gdzieś pomiędzy końcowymi scenami krążyło mi po głowie gombrowiczowskie "upupienie".
Podsumowując - świetny spektakl, scenograficznie i reżysersko świetnie zrobiony, polecam bardzo.
Trochę danych:
KOMPLEKS PORTNOYA
Na motywach książki Philipa Rotha
Przekład: Anna Kołyszko
Reżyseria i scenariusz: Aleksandra Popławska, Adam Sajnuk
Obsada: Monika Mariotti, Anna Smołowik, Bartosz Adamczyk, Adam Sajnuk
Scenografia: Katarzyna Adamczyk, Sylwia Kochaniec, Adam Sajnuk
Kostiumy: Katarzyna Adamczyk
Premiera: 27 kwietnia 2010
Więcej informacji na stronie Teatru Konsekwentnego.
słuchaj, z temi szczeremi, łagodnemi twarzami, to czasem tak właśnie jest.
OdpowiedzUsuńludziom ni cholery nie pasuje, żeby taka kurza, tfu, szczera twarz...?
i to dlatego szczeretwarze mają większe pole manipulacji,a to kusi...
wusz, z tą szczerą i łagodną twarzą to do mnie?
OdpowiedzUsuńpodpisano: Jakub Manipulator
z Ciebie to jest cały manipuł!
OdpowiedzUsuń^^D
A mam Wa, robaczki! Manipulujecie przy Portnoju! :P
OdpowiedzUsuńWas*
OdpowiedzUsuń