Wrzuciłam wczoraj słówko na fejsbuk - na szybko. Dziś przeklejam tu, ponieważ tutaj to wspomnienie odnajdę. :)
Długi, dłuuugi dzień za mną. Najpierw obudziłam się o 5.00 po śnie,
który się nadaje na scenariusz komedii romantycznej z elementami
kryminału i fantasy... Zostaję uratowana przez szlachetnego policjanta,
którego kot zjada mego prześladowcę po tym, gdy zostajemy zmniejszeni do
rozmiarów myszy... Budzę się i śmieję się w głos. A następnie
przypominam, że zapomniałam przygotować malutki esej na zaliczenie...
Zamiast więc obrócić się na drugi bok i uciąć smaczną drzemkę, zrywam się
i - piszę. Piszę, wysyłam. Amen. Zostaje mi tylko tyle czasu, żeby się
ogarnąć - i już mknę mem drogiem autkiem na uczelnię. Zdążam (a nawet
zdanżam) w automacie kupić kawę, dzięki czemu nie rozbijam nosem
klawiatury na zajęciach. Zajęcia, zajęcia, zajęcia, potem czas na targi
książki. Poezja stanowi nikły procent. Mimo to zdobywam dwa tomiki: Jerzy Hajduga i Jacek Mączka - oto Autorzy. Dorota Sokołowska
podpisuje swoje rozmowy z ks. Kralką, a na stoisku Muzy w atrakcyjnej
cenie zakupuję autobiografię Marquez'a.
Ale dzień się nie kończy, nie,
nie, nie... Dobrzy przyjaciele przygarniają mnie, karmią, nasączają
kawą, której jestem spragniona i za moment lecimy na koncert. Koncert,
ach, jaki koncert! Stanisława Celińska i Atramentowa. Śmieję się,
wzruszam, ronię łezkę. Co za dzień! Właściwie
to nie koniec dnia... W międzyczasie, kiedy odjeżdżam spod OiFP, puka
do mnie w okienko pan z samochodu obok i woła - ma pani za mało
powietrza w kole! I faktycznie - święta prawda. Wracając więc po
koncercie zajeżdżam do zaprzyjaźnionej stacji
paliw, robię minę żałosnego kota, mrugam rzęsami i mówię do panów, że
potrzebuję pomocy. Panowie pomagają. Docieram do dom. Pozostaję do jutra
w niepewności - zejdzie powietrze czy nie zejdzie. Co za dzień - że się
powtórzę.
Niestety, nie mam zdjęć z koncertu, więc kradnę jedno z fejsbuka Basi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz