Historia mego uczucia do Lubelskiej Federacji Bardów sięga 2010 roku, kiedy to w wakacje odwiedziłam Mazury, co opisałam TUTAJ. Więc nie dziw, że koncert w Białymstoku uradował me serce. Wprawdzie wahałam się przez moment, ale tylko dlatego, że weekend na uczelni, a bilety na koncert sobotni kupione. No ale JAK nie być?! No i choć sobota szalona, o czym pisałam w poprzednim poście - nie ma wyjścia. Niedziela również szalona - zajęcia, targi książki, pogaduchy różne, potem Wedel i pogaduchy z Alicją i koncert.
Lubię tę radość LFB, tę pozytywną energię rozpierającą muzyków, charyzmę Jana Kondraka, śpiew "najbardziej uśmiechniętego ponuraka" Marka Andrzejewskiego, słodycz Joli Sip, liryczność Piotra Sulima i - niech mi Tomasz Deutryk wybaczy - perkusistę o cudnym poczuciu humoru sprawiającego wrażenie naćpanego.
I trochę zdjęć - bez lampy, robionych dyskretnie - właściwie nie wiem, czy można je było zrobić, ale skoro już są, to szkoda by było ich nie użyć. Ach, jak bym chciała napisać taki tekst piosenki, którą LFB pragnęłaby gorąco zaśpiewać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz